środa, 26 listopada 2014

Dzień, w którym zakończyłem szafę



12 października, niedziela

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wreszcie odetchnęliśmy z ulgą.

Wstawanie na ciężko.
Zrobiłaś grzanki.
Stanąłem przed OSTATECZNYM WYZWANIEM.
Zajęło mi to pół dnia i trochę nerwów (te kołki), ale szafa trzymie. Potem już tylko półki, wieszaki, otwieracze, kosze i gotowe.
Łatwizna. Buchachacha.
Po obiedzie poszliśmy na ogród. Zgarnąłem wiele liści (mam "nowe" worki. Z ikei). 
Piękna zieleń tej trawy. Rośnie, rośnie.


Zadowolenie również.
Jak porządny robol posprzątałem po sobie, naczynia zmyte, pliki przygotowane, kobyłka u płota.
Na dwa piwa i orzeszki świetnie się bawiłem przy diamentach. Zasłużone.



13 października, poniedziałek

Odcinek z wygraną!

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wygrywamy, i to nie po raz pierwszy! Yei, yei, yei!

Nocne sikanie, a potem niespanie.

To przynajmniej podgodniłem z miksem. Już wczoraj wieczorem wiedziałem, że stopę i werbel machnąłem dobrze. Teraz poszło z podstawowymi gitarami oraz dopasowaniem basu.

Są ciut za głośno wobec, ale po prasowaniu dr powinno się to wymieszać. Pst. Wyrównać. I podobają mi się głośności wokali, więc z lenistwa (i strachu) może bym nie robił EQ?
***
Przemarzłem, ale przeszedłem się, mimo chłodu, rześko. Jesiennie, nieco mgielnie. Kupiłem "Przegląd sportowy". Okładka, jak niegdyś "Marca" robiła = rozkładówka. Na pamiątkę.
***
Dzisiaj trzeba będzie na dwie kawy. Już to czuję.
***
Rzucili nowe płyty rockowe na dusty, ale nie są w kolejce. Przypomnieć sobie mogę o ich istnieniu.

Camber — Anyway, I've Been There
***
"Uwielbiała chodzić do kina, teatru i opery. Pani Krysia była wielką miłośniczką kapusty kiszonej".
***
Jerry Goldsmith — Shock Treatment & Fate Is The Hunter (1964) — ciężkie, mało przebojowe. Ciekawe, ale nie mam teraz siły na to.
***
Tymczasem zaliczyłem wygraną!
Ale wszystkie jesteśmy fartonsy! ! !
***
Lalo Schifrin — Enter The Dragon (1973) — pełny filmowy ost jest lepszy niż pierwotna płyta (i to co mam na kasecie). Świetnie się dzisiaj tego słucha.
***
Było dzisiaj ze zmiennym szczęściem wieczorem. Po stronie minusów napiszemy urwane uszko od igły (Wojt ratuj) oraz bieganiem po 6 aptekach z wynikiem zerowym, pocieszymy się znowu nagrodą, skręconym łóżeczkiem oraz faktem, że mały pokój już wygląda. No, kiedyś też wyglądał, ale teraz jest biały, ale ma też kolory, a ta wielka biała świnia, która sprawiła tyle zmartwień stoi jak chuj (ale czyj chuj kochanie?). Kasety spisane, zrobiłaś ciasto, resztą zajmiemy się później. Jest spokojny wieczór, jest ciepło, grzeje mi nawet w uszy, bo oglądasz masterszefa.


I kiedy już Wojt się zdecydował na "Adore" (jest okazja), to mi naprawdę nic się nie chce z dusty. Nawet Piero. Zbieram na "Microcastle". Takie czasy.





Brak komentarzy: