piątek, 21 stycznia 2011

The Hill (1965)


czwartek, 20 stycznia
Podczas porannych ablucji zapomniałem użyć dezodorantu. Zatem po czasie musiałem to skorygować. Po czym jako antyperspirantu użyłem mydła w płynie. Kombinacja nie jest bardzo trwała.

Po dniach intensywnego topnienia przedwczoraj nagle utworzyła się gładka powierzchnia zagrażająca pieszym. Lód dwukrotnie robił nieudany zamach na moje życie. Beskutecznie (?). Wczoraj dziwaczny śnieżny opadł trochę ją unieszkodliwił.
***
Kręciłem stopę i bas do "Bathroom" Wojta. Stopa ok. Z werblem się grzebałem ponad godzinę, aż mnie to zmęczyło fizycznie. Musiałem potem coś zjeść.
***
Jeśli kiedyś ktoś miał wątpliwości co do jakości moich nagrań oraz zdolności w ogóle, to ja go nie przepraszam. Istnieje inny świat i tam jest dla mnie miejsce. Tam jest pięknie! I to się wydaje! (czemuśmy tego nie robili wcześniej CHOPAKI?)
http://tableau.podomatic.com/player/web/2011-01-19T07_02_51-08_00
albo patrzaj odcinek z 19 stycznia 2011:
http://tableau.jogger.pl/

ps. można spojrzeć na myspaceową liczbę odwiedzin owych "undergroundowców"

Oglądasz sobie The Hill (1965) i myślisz, ot, klasyczny "film więzienny". Ale jednak, różnorakość scen, skala doznań, jaka temu towarzyszy + naprawdę wymykające się przewidywaniom zakończenie sprawiają, że wszystkie pozostałe filmy z tej "serii" mogą się uczyć. Do tego znacząca czarno-białość. Oraz praca kamery, która ma sprawiać wrażenie identyfikacji oglądającego z oglądanym — trochę to staroświeckie, ale zamysł ok. Czy to Sidney Lumet czy dobry scenariusz? Oba + kreacje aktorskie. Zatem: lewa! lewa! lewa!...

Korzystając z okazji (bo zawsze jest to jakaś okazja) dorzucam fotę, której nie mogłem onegdaj znaleźć w związku z "Dniem Tryfidów" i czapeczką.


Brak komentarzy: