poniedziałek, 17 stycznia 2011

Cincinnati Kid (1965)

czwartek, 13 stycznia
Coraz mniej śniegu.
***
Śmy byli przygotowani. "Ambient" Wojtu się podoba (to będzie perełka), w odsłuchu na mini kolumienkach dokonaliśmy naprawdę kosmetycznych zmian w tych dwóch zrobionych numerach. A potem oglądaliśmy "Star Wars" na wypasie. Takie było robienie muzy. Jak Wojt wyszedł, ja nie dałem za wygraną, zaciągnąłem Pyszczku, potem jak już odpadła, to sam dociągnąłem "New Hope". Następnie byłem na tyle mądry (aa, jutro piąąąątek), że zacząłem "Imperium Strikes Back". W piątek rano nie było czego po mnie zbierać.

piątek, 14 stycznia
Pada! Pada! Pada! Śnieżek. Może jest coś koło zera, ale coś sypie. I wygląda dzisiaj o niebo lepiej. Choć nieba nie widać. Bo pada. Śnieżek.
***
update: wszystko dupa, i temperaturę i cały śnieżek diabli wzięli.
***
Zadzwonił Przemas i sprzedał nam newsa. O szczegółach później, jak się pojawią. Natomiast radość aż w nim kipiała.
***
3 drużyny po 4 graczy. Tradycyjnie nic nie wchodziło, ale pocieszam się, że lepszym ode mnie też nie. 8/26, 6 zb. (2 w ataku), 4 as., 3 przechwyty, 6 strat. Zabawa była dobra, ale zdarzały nam się fragmenty, gdzie wrzucali nami 5 koszy z rzędu i spadaliśmy na ławkę.
***
A po prysznicu do blaszanego bębenka. Impreza nie była szczególna, natomiast intrygująco było się poprzyglądać zoologicznej mieszance geriatrii i studenciarstwa (czyli jestem fanem domówek). Bezpieczny powrót o przyzwoitej porze.

sobota-niedziela, 15-16 stycznia
Mieliśmy "szalony" weekend. Dosłownie przez 2 dni graliśmy w planszowego "Caylusa". Początki ciężkie, ale rozgrywka satysfakcjonująca. Przypomniało mi się, jak kiedyś np. przez całą sobotę oglądaliśmy filmy przy zasuniętych żaluzjach. Człowiek potem taki dziki jest.

Do tego w kolejnym szale, zainspirowany etosem garażu: http://tableau.jogger.pl/
przeszukiwałem stare kasety KA w poszukiwaniu stereofonicznych. W grę wchodziły: prawdziwe demo, których sobie nagraliśmy trzy (w kościele, w klubie mrowisko — chyba tak to się nazywało — oraz na mini konsoli), koncert z radia arnet, kasety nagrane na stereofoniczny walkmen, próby nagrane na stereofonicznym magnetofonie (nowe czasy). Nie dotyczyło to nagrań studyjnych: singla (dwóch numerów) ze składanki oraz późniejszych płyt. Pozostałe stanowią masywny jazgot, który wymaga jeszcze więcej czasu, żeby zdążył się nostalgicznie zestarzeć.
Ogólnie byłem miło zaskoczony (upływ czasu czyni cuda) niektórymi fragmentami nawiązującymi np. do Chokebore. Do tego niespodzianki w stylu dwóch basistów (Marek, Filip) (pominąłem pierwociny i pierwsze dwa składy) albo skład 5-osobowy (!!!): Johny, Filip, Kamila, ja i Mariusz na drugiej gitarze — była taka kombinacja.

Na oderwanie się był "Cincinnati Kid" (1965) ze Steve McQueenem i człowiekiem z kartoflem zamiast nosa (+ zły kociak — Ann-Margret). Muzyka Lalo. Spodziewałem się czegoś lepszego, ale być może, jak rzadko, komentatorzy mają rację i poker w "Casino Royale" jest bardziej pod publiczkę. Film w starym stylu. Z tego starego stylu jest kilka obrazków Nowego Orleanu, którego już nie ma. Pianistka, która swoim wyglądem wysforowuje się przed wszystkich członków Buena Vista na raz. No i zakończenie do którego nie nawykliśmy: "ale co dalej?!?".
***
tvp kultura puszcza filmy klasy B. Zaczęli z grubej rury, "Plan 9 from outerspace". Jakież było moje zdziwienie, że film jest w kolorze! Tor Johnson — "aktor", który nie wymaga charakteryzacji — skarb.


Brak komentarzy: