piątek, 9 grudnia 2016

15–31.10.2016




15 października, sobota

zatę Żono ma

GRZYBY!
***
wstawanie oczywiście po ciemku (5:15), ale nie przeszkadzało mi zdrowotnie, byłem nastawiony, przygotowany, zapakowany
jedziemy szybko, słuchamy płyt
***
pierwsza trasa z wiadrem i kanapkami w inny las, a tam grzybów niemal nie ma, jest jakby słonecznie, ale wieje zimy, przenikliwy wiatr, dobrze, że dobrze ubrani
niemniej coś tam zbieramy, zwiedzamy coraz dalsze miejsca, niejako się gubimy, ale Jerzy nas znajduje samowykrywaczem komórkowym
szcześliwie też nie okrążamy jeziora, tylko wracamy i przechodzimy między nimi nad strumieniem i terenem podmokłym — trafiamy na "naszą" skarpę z prawdziwkami
***
ugrillowanie piersi z kurczaka w temp. 4 stopni nie jest najłatwiejsze, ale udała się pokrywka z tacek
mimo że bez chleba, nażarliśmy się, opiliśmy lekko i w drogę do pobliskich lasków: tam znalazły się niespodzianki, czyli (nie)oczekiwane przez nas podgrzybki, niektóre o przepięknie ciemnych łebkach, wszystkie w takich maskujących kolorach, że musiałem oczy wypatrywać albo zbierać na kolanach, ja z siatką, a tymczasem zebrałem drugie tyle, co wcześniej, nawet jednego rydza
nawet już późno się zrobiło, więc wracamy równie udanie autem
***
wylądowałem pod niedźwiednikiem, więc lasem do domu, tam chwila relaksu z filmem ("Jak być kochaną"), a potem się sprawiłem i większość grzybów przygotowałem
wróciły dzieci, chwila wieczornych (nie pamiętam jak było), grzyby na 4 części, rydza i kurki zjedliśmy wieczorem, maślaki i kilka miększych podgrzybków poszło do kaszy gryczanej (Mama zrobiła), twarde podgrzybki i kozaka wrzuciłem do zalewy octowo-miodowej i zasłoikowałem przed snem, resztę grzybów wystawiłem na kratkę do suszenia (przygotowałem 3, a wystarczyła jedna) i wspaniale i do snu


16 października, niedziela

zatę Żono ma

Stogi i chill, na zimno
***
wstawałem po ciemku, dziecko chciało czytać książki, ale się wymigałem filmem przyrodniczym, tym razem o fajniejszych zwierzętach (amory), Mama chciała spać, ale się nie udało, w końcu, nie spiesząc się, bo kościół, po śniadaniu wybraliśmy się na Stogi
słonecznie, acz chłodno, miałem dobry humor
***
spod kościoła poszliśmy od razu do drugiej części lasu, wypuszczone dziecko wręcz biegało po lesie, Tata słuchał se, Babcia marzła, i tak niemal dwie godziny zeszły, ja trzymałem się wózka
***
w domu zrobiłem obiad, a Babcia musiała się bawić
zjedliśmy niemal bardzo dobrze, potem próba drzemki, tradycyjnie nieudana
ale potem zabawa była miła (oczywiście w chowanego)
było też wydarzenie, Babcia bawiła wnuka, który dobre kilkanaście minut śmiał się, po prostu siedząc przy stole
a Tata w tym czasie czytał LnŚ
i pił piwo
***
wieczór, Mama, dziecko same zajęte (!), wracamy, śpiące wieczorne, szybko, bez mycia (niemal udało się zanieść śpiące dziecko do łóżeczka), wieczór dla nas
i graliśmy w grę a Mame rypała głowa
odpakowałem płyty (już trochę o nich zapomniałem)

Aaron Brooks = Indiana
17 października, poniedziałek

zatę Żono ma

no to znowu tutaj i znowu wpierdol, hah!
nastrój mi się poprawił, kiedy się okazała, że błąd (sam w sobie błędem) nie wynika tylko z mojego nieogarnięcia w tej kwestii
***
poza tym wiele czasu na pocztę (300 wiadomości) i inne zebrania, więc przyszłość się rysuje jako tako, wziąwszy pod uwagę liczbę zadań, które wyczytałem z maili (= mogło być gorzej)
***
wracam przez osso, kupuję 15 kg książek za 295 zeta, 5 tomów historii sztuki, trzeba mieć, styrałem się, idąc z tym na wro, więc musiałem wypić kawę i zjadłem drugi obiad, po dziecku
a dziki park na Aniołkach będą uścieżkawiać kostkami
***
wracamy, dziecko głodne, a potem już chyba zmęczone, więc przy kolejnym dolewaniu wody do wanienki nie wytrzymałem i Mama musiała mnie zastąpić
zasypianie już szybko (w Time Tunnel wreszcie komplikacje, wdarcie się obcego szpiega — i to od razu Robert Duvall, już niemal wyłysiały — a następnie ponownie obcy z przyszłości)
***
powinienem pobiec 20 min a nie 30, więc kolana jednak bolą, a i człowiek się nawdychał za dużo tlenu, las pachnie grzybami, dzisiaj było tam nawet widocznie
***
po powrocie ser z orzechami włoskimi (własnoręcznie) i cydr, ale tuż przed snem dziecko się rozszałało i dało znać, że nie będzie samo spać w pokoju

Al Horford = Boston
18 października, wtorek

zatę Żono ma

no proszę, już od rana produkcja stoltza
prócz tego dziecko obudziło się o 5:38, co po wczorajszych występach nie przysparza mu sympatii
jedziemy (busy znowu spóźniają się w korkach), zamiast polecanego nr z Węgrami teraz w LnŚ jest Goethe, błee
40 min dziennie to jednak nie 80, zapuszczam się
i jeszcze zapomniałem dzisiaj chleba, będę jadł zupę na śniadanie
i jeszcze, dopiero dzisiaj, zorientowałem się, że poprzestawiali moje graty za plecami i pod nieobecność
***
była spowiedź, ale odbyła się spokojnie
po południu wybrałem się na mały spacerniak, trafiłem na wro, dziecko, choć krótko spało, w doskonałym, biegającym humorze
wracamy i od razu do wieczornych
dziecko bo wczorajszych krzykach (dzisiaj rano też chwilami nie dało porozmawiać) nie chciało wejść do wanny, Mama zajęła się przekonywaniem, mleko, potem zasypianie poszło szybko, miałem wolne, zjadłem 2 tosty
***
poszukałem plików cakewalka do V4 (eh, nagle się przypomniały czasy)
a jak już tam wsiadłem i znalazłem stare foldery, to kilkoma się zachwyciłem, w końcu to MOJA twórczość = do wykorzystania, i tak się tym zaangażowałem, że Mama wybrała się spać, ja zostałem
po jakimś czasie udałem się do snu, płyty wciąż nie odsłuchane
ale gdyby nie zmęczenie, z eksytacji bym nie spał

Al Jefferson  = Indiana (Marvin Williams #2, Kemba Walker #15, Courtney Lee #1)
19 października, środa

zatę Żono ma

Mama się strasznie nie wyspała, ja w sumie tylko trochę :)
dziecko w ogóle, nie chciało wstawać i półprzytomne w aucie
na dworze świat kończył się za linią drzew, mgła, która rozpraszała się, jak już pędziłem do tyrki na piechtę, żeby znowu uniknąć mikrospóźnienia autobusowego
***
robota, robota, a szkolenia wpadły
***
ale tych chęci nabrałem na odkopywanie archiwum!
***
bez Wojta, więc wykorzystałem czas na wolne, klasyczny lidl z klasycznym parkiem, trochę pochmurnie było, więc bez efektów świetlnych tej jesieni
z czytaniem o Fauście tram do Wrzeszcza, gdzie potężny kebab za 12 w miejscu, gdzie on duży i dobry, spacerniak po dolnym, przypominający nasze techniczne peregrynacje po bramach i terenach zielonych w celu wypicia wina
za ścianą strasznie hałasowali metalowcy
dokończone
Our Man in Jamaica (1965)
Siete minutos para morir (1971)
***
nacykany porterem wróciłem prosto do domu, gdzie szybko wybraliśmy się do snu o tej samej porze
Mama zdała relację, dziecko żerte wieczorami
tym razem noc spokojna, tylko 2 przebudki i mleko, ale nie wyspałem się, bo nad ranem poczułem najedzenie, a w nocy sny

Allen Crabbe = Brooklyn (a jednak nie)
20 października, czwartek

zatę Żono ma

dziecko już o 6:18, dla mnie za wcześnie, zebraliśmy się, ciemności na dworze, dzisiaj 10 stopni, więc wodę trza ścierać z szyb
jadę, czytam, dzisiaj nietypowe śniadanie
***
zajęcia nietypowe
ponadto, skoro nie jestem z inteligenckiego domu, będę szukał rozrywki a nie edukacji
***
kurcze, nie wpisałem czwartku! i co teraz?
prawdopodobnie miksowałem (lekko) nowego Wojt/Vreen
a potem spać
jak było w nocy — nie pamiętam

Amare Stoudemire = KONIEC
21 października, piątek

zatę Żono ma

weszło z prawej yt
David Yow - Tonight You Look Like a Spider (2013)
Sun City Girls - You're Never Alone With A Cigarrette (2008)
New York Dolls - Too Much Too Soon (1974)
The Flesh Eaters - A Minute to Pray, a Second to Die (1981)
***
oczywiście przez wro i do domu
początek weekendu nie wyglądał jakoś szampańsko, zrobiłem zakupy z piwa w sklepie, zasnąłem dziecko, pomiksowałem drugi numer, Mama się ożywiła pod wpływem piwa (potem miała kaca w środku nocy)
i przez przypadek widziała początek
Shingeki no kyojin: Attack on Titan (2015)
dwa piwa to było za mało na ten film
***
dziecko ma nową fryzurę maszynką, na żołnierza

Amare Stoudemire 2002
22 października, sobota

zatę Żono ma

Mama po ciężkiej nocy zdała dziecko o 7:45 (!) i spała do 11
myśmy mieli genialny poranek, łącznie z wszystkimi czynnościami, ogarnąłem kuchnię, internet itp., tańczyliśmy sobie
jeno Babcia przyszła zbyt późno
tata wybrał się na działkę, gdzie szalał i miał pomysły, aż sam jestem ciekaw, co z tego wyjdzie, jesień w pełni, nie pada, było super, mógłbym być dłużej, gdyby nie to, że dziecko nie drzemie
***
wróciłem, zdenerwowałem się i w końcu zasnęło, na długo (jakoś po 16)
po obiedzie, który dziecku nie podszedł, wybraliśmy się na nocny spacer do lidla i zakupy — to akurat było wytchnienie
wieczorne też już były na zmęczeniu i targach przy wejściu do wanny
ponieważ wszystko dzisiaj opóźnione, to i zaśnięcie po 21
wieczorem już nic prócz garów (chyba) i dokończyłem samodzielnie obraz
nadchodzi smuta, więc słuchałem do snu Dr No

Amare Stoudemire 2004
23 października, niedziela

zatę Żono ma

Mama po lepszej nocy zdała dziecko o 7:45 (!) i spała do 10
jak sobie przypomniałem potem — poranek był równie genialny, tylko ja byłem w jesiennym nastroju
***
wyszliśmy (też późno) na działkę, tata grabił liście, dziecko bawiło się w ziemi, 2 ha spędziliśmy gładko i przyjemnie
ale spanie się ponownie opóźniło, trwało od 13 do 16:30
(dziecko obudziło się nieprzytomne)
***
kiedy Mama robiła pierś kaczki z pomarańczą, tata przeczytał w końcu te 1000 filmów
***
obiad tym razem pasował, tylko tata musiał podsmażyć te krwiste mięso
na nocny spacer do Adonga po krewetki, co później się okazało tylko barowym żarciem za dużo pieniędzy
***
po obiedzie (lub kolacji) wszyscy oglądaliśmy siusiaki w książce o sztuce romańskiej
***
z wanną znowu problem, ale mycie włosów przebiegło wyjątkowo mniej boleśnie
zasypianie szybko, acz późno, więc to już było po 21 (Time Tunnel się zakochał w mongolskiej księżniczce od Batu-chana)
Mama robi musli, tata nie wie sam co znaleźć do oglądania (Winnetou nie ma napisów właściwych), błąka się sprawdza, chce zajeść jesienny marazm, skończyło się na słuchaniu ciągu dalszego do snu
usiłuję sobie zgarnąć inne wersje po polsku, bo z blue mam wybór ograniczony
nadrobiłem też wpisy

Andrew Bogut = Dallas
24 października, poniedziałek

zatę Żono ma

Seazoo
https://seazoo.bandcamp.com/album/jumbo
superaśny pavemenciarsko-power-indie-pop i takie tam potem poszły
Dead Gaze - Constantly Happy
https://deadgaze.bandcamp.com/track/constantly-happy
CHUCK - "Death"
https://chucknyc.bandcamp.com/album/my-band-is-a-computer
***
wstawanie nieprzytomne, ale dziecku, po nieprzespanej pół nocy w ogóle nie było przyjemnie, pojechało w szloch
***
jesienna obniżka nastroju jest tuż tuż, ale nie ma ludzi w tyrce, więc trzeba się było zabrać za te zadania
ale pączek był!
***
Johnemu spalili wóz
niewyobrażalne
***
wyszedłem spacerniakiem, twórcy skupiają się na wyczynach kaskaderskich (zdaje się, że nie widziałem tego wcześniej)
na wro nieźle, acz szału nie ma, za to podjadłem jabłecznika i z zachwytem obejrzeliśmy na wielkim tv początek "Mechanika"
wracamy, od razu wieczorne i do zasypiania
stukali, ale w sumie szybko poszło
(ważniejsze od romansu jednak to, że Marco Polo grany przez TEGO Johna Saxona oczywiście chadza w obcisłych leginsach ze świata Robin Hooda i właściwie jest nie za wysokim mężczyzną, jak to można było sądzić wobec Bruce'a Lee)
***
nie było co czekać — zadałem sobie niekłamaną przyjemność
Mechanic: Resurrection (2016)
Mama nie wytrzymała, ale ona jest z komentarzy filmwebu
a potem o absolutnie higienicznej porze do snu

Arron Afflalo = Sacramento
25 października, wtorek

zatę Żono ma

genialna płyta, świetny chillowo-orkiestrowy album, super przestrzeń instrumentów
Wes Montgomery - Movin´Wes (1964)
***
dwie pobudki i spokojna noc, acz jak Mama mnie obudziła to dla mnie środek nocy
dziecko jeszcze spało, za chwilę wstało, jeszcze chciało na drugie łóżko, ale postanowiło nam towarzyszyć, dzisiaj jak skowronek, zupełnie inny człowiek
jadę, czytam, tyramy
***
dzisiaj w nocy zaczyna się NBA, w sumie: hej hej!
pączek był
***
na pewien czas pojawiło się słońce, które podziwiałem na spacerniaku
podebranie jedzenia obiadowego na wro i wracamy
zaraz przyszedł wieczór i wieczorne, acz był ten czas na przeglądanie gazet (teraz już wszystko trzeba robić wspólnie) i tańczenie
następnie Mama wybywa na paznokcie, tata kąpie i zasypia, trochę długo to trwało, palma i Miami (bardzo zaległa)
***
korzystając z okazji zapuszczam i podoba mi się
Der Schatz im Silbersee (1962)
wraca Mama, wciąż jeszcze mamy czas wieczorem, aż prawie zasnąłem

Bismack Biyombo = Orlando
26 października, środa

zatę Żono ma

Cavs gładko poradzili sobie z "super-drużyną" NYK, chwilami grając porywający kontratak, nawet nie wiem, kiedy zrobił się blow-out
Spurs zaskakująco radzą sobie z super-drużyną GSW, choć jak zwykle wyglądają staro i siłowo
zabawnie ogląda się stare mordy w nowych koszulkach
***
tata dzisiaj zachował się niewychowawczo, dał mleko przy pierwszej pobudce o 3:18 (co oznaczało pełny sen dziecka aż od 21)
za karę nie spał 2 ha i rozmyślał o sprawach tego świata (m.in. o książka Karola Maya i innej stercie makulaturowej literatury, którą nazbierał i naczytał w dzieciństwie, a potem je pożegnał oddając również z poważnymi książkami o fabularyzowanej historii Indian; podobna sytuacja dotyczyła NBA, którą nagle porzuciłem po roku 1999, by wrócić częściowo po 2004 i w związku z tym ponownie kupić na allegro egzemplarze "Magic Basketball", które namiętnie zbierałem)
udało się potem pospać tę spokojną godzinkę z niespokojnymi snami, ale pobudka juz trudna, dziecko miało lepiej, tylko mimo wyspania się usiłowało się rozklejać
i do tyrki
w LnŚ krytykują Eco, co oznacza, że muszę kupić ostatni album
***
dzisiaj wielka drożdżówka
również wyszło słońce, również większe
***
dzień zakończył się dobrze, acz muzyka w 007 została potraktowana trochę po macoszemu
Mama dzisiaj dłużej, idę w park — i dobrze się stało, bo to chyba ostatnia chwila, by zobaczyć go w tak pięknej krasie (miasto się nie umywa), było wciąż jeszcze jasno, feria
***
na wro nieco dłużej, bo Mama jadła obiad, ale dziecko u gości na górze, więc mieliśmy luzy, program kulinarny, jak zwykle pysznie
***
po powrocie od razu wieczorne, szybko i sprawnie poszło
podczas zasypiania człowiek już nieco zamulony (odcinek z Merlinem jednym z ciekawszych fabularnie, grunt, że zabawnie)
zatem kluczem okazało się zajęcie "robotą", więc zgrabnie przyciąłem "murray street 3" i potem pomęczyłem się tekstem i do snu o dobrej porze

Boban Marjanovic = Detroit
27 października, czwartek

zatę Żono ma

Belong - October Language (2006)
prawie doskonale oddaje październikowe nastroje
https://www.youtube.com/watch?v=HP4WdiU7xe0
***
nie wiem, czy rzucać się na 6. gracza, czy czekać na linki
więc opiszę
***
3 pobudki, poranek niespecjalnie miły ze strony dziecka, ale rozchodziliśmy
mózg znowu chciał mi nie dać spać o 4, ale się zawziąłem, więc jestem prawie wyspany
***
2016.10.26 OKC @ PHI
2016.10.26 MEM - MIN
te pierwsze mecze są takie nieprawdziwe, Memphis rzucają za 3, OKC są tak słabi, że ledwo wygrali z 76ers, oczywiście wsiadłem na bandwagon Hansa i KATa, acz ich możliwości wyglądają ładnie na parkiecie
***
posiedziałem chwilę dłużej, czekając na wysyłkę plików do transkrypcji, już nie oglądałem nic
następnie "October Language" i ruszam na dawno nie spotykany spacerniak, w sumie się nie zmienił, pogoda mroczna
spotykamy się z dziećmi pod blokiem i idziemy na wyżerkę, tyle się obiadłem ciasta i cukierków, że aż jelito to odczuło
dziecko po chwili przestrachu oswoiło się i zaczęło zwiedzać, udało się zażegnać STRACH MASKI
***
wracamy późno do domu (po drodze tankowanie), więc już bez kąpieli i nawet Mama zasypiała, tata przeglądał zdjęcia
***
wieczór się zrobił, ja po spakowaniu się nawet odpuściłem sobie seans (jutro nadrobię) i po wieczornych przeczytałem kawałek książki z siusiakami
nawet przypomniałem sobie Basilica Papale di Santa Maria Maggiore z książki o Rzymie i takim to rzymskim nastrojem udałem się o 23 na posterunek

Boris Diaw #3 Eddie House #50 Leandro Barbosa #10 and Raja Bell
28 października, piątek

zatę Żono ma

mieliśmy w nocy "godzinki", bo dziecko co rusz gubiło smoczek, niemniej, nie czuję się jakoś dramatycznie niewyspany
***
2016.10.27.ATL - WIZ
Dwight sprawnie wydymał Marcina, ale pomimo mizerii, Wizz wciąż trzymają się wyniku
2016.10.27.BOS@CHI
Wade rzucił kilka daggerów i miłe złego początki
***
tata pojechał do domu jak drzewiej, ale nie było atrakcyjnie, jak kiedyś, gdyż busy rzadko, korków więcej i w domu później
włączyłem jesienną płytę
JBM - Stray Ashes (2012)
Very Good LP ... 1 @ $0.99, która brzmi o wiele lepiej, a proszę jaka cena
***
jadę do dziupli, ustawiam sprzęt, przychodzi Wojt, mój wokal do "Chewbaccy" nagrywamy w pół godziny (tak jak się "obawiałem", że za szybko), więc potem dr'n'bass, ale wszystko kiepskie
trwa najebka, idziemy przez ABSOLUTNY las, przy kamieniu i na rozdrożu już prawie zasypiam na stojąco (ta poprzednia noc), ale s-f i wszystkie te rozmowy, powrót 0:08, więc tylko spaaaaaać

Boris Diaw = Utah (mam wrażenie, że to jednak Lenardo)
29 października, sobota

zatę Żono ma

mimo bólu czaszki byłem w szampańskim humorze w przeciwieństwie do Mamy, która z dzieckiem miała nocną przerwę, potem spali, więc przyszli po 8, więc trochę organizm się zregenerował
***
jakieś śniadanie, jakieś coś, zrobiła się godzina, więc na Stogi jedziemy z kawą, po drodze Kidzińscy, pysznie
***
na Stogach robimy spacer dookoła stawu, ale w drugą stronę, słońce chwilami świeciło genialnie, acz chłodnawo było, dziecko niewymagające, w starym miejscu jednak jest biedra, tyle że odremontowana
***
obiad już się upiekł, w ciągu całego popołudnia dziecko w końcu go zjadło
popołudnie bardzo swobodne, chwilami wesołe, czytałem LnŚ i piłem piwo, dziecko bawiło się obok, chill
***
wracamy z Mamą, oczywiście dramat z natychmiastowym pójściem spać, bez mleka, na szczęście Mama dopilnowała i zjadł 2 razy, w obu pobudkach
***
skoro nie mam słuchawek teraz, to przyciąłem/wyrównałem trochę numer
tata ponownie nie szalał w nocy, ot sprawdzenie www i Winnetou do snu

Boris Diaw 1
30 października, niedziela

zatę Żono ma

poranek jakby lepsiejszy, a i słońce dokazywało na zmianę z deszczem, skoro kolorowo — to do parku!
dzisiaj dziecko mniej samodzielne, więc trochęśmy zamarudzili przy śniadaniu, aż Mama wstała, dzisiejszy film przyrodniczy mało ciekawy
rodzynki, zjedlim, pojechalim, pogoda się popsuła
ale park, choć w ograniczonym zakresie chwilami przepiękny, palmiarnia zamknięta, buuu
wobec padającego deszczu i koniecznej chęci Mamy musieliśmy pójść do pierogarni
Mama zjadła, tata napił się portera, a dziecko ani to ani tamto, ale dużo bawiło się rozmaitymi zabawkami w kąciku dla dzieci, co ciekawe — tata musiał asystować, nie Mama
wracamy, w obie strony tram
***
Mama zasypia, oglądamy potem fragment "Rzymu" Felliniego i już pobudka, niepłaczliwa, trochę ogarniania się i zjedliśmy pełną porcję kapuśniaku na obiad
potem, skoro młody dzień, idziemy na działkę grabić liście i szukać dżdżownic, dziecko z ochotą na to drugie, chwilę porobiliśmy zanim zrobiło się ciemno, dziecko siedzi na ziemi i kopie, chwilami padało, potem szczęśliwie udało się jakieś znaleźć, kiedy dziecku się przypomniało, winogrona i wracamy przez boisko, jest zabawnie
***
wieczór jakoś nam minął, Mama puszczała swoją muzykę (Krzysztof), potem wieczorne, też dobrze minęły, łącznie z zasypianiem
aż nie wiedziałem co robić (robić się nie chciało), to się przygotwałem, ustawiłem i obejrzałem grzecznie film do końca, warto było
Der Schatz im Silbersee (1962)
i zaraz do snu, bo musiałem sam się budzić, a człowiek nerwowy z takim budzikiem sam na sam

Boris Diaw

31 października, poniedziałek

zatę Żono ma

zapamiętać ten moment, kiedy przy pełnym słońcu z rana przychodzę o pustej tyrki, odsłaniam żaluzje, jest ślicznie, jest poniedziałek, a jednak chwilowe poczucie luzu
***
coś tam się robiło, uniknęło się odpowiedzialności i pożyło jakby był to piątek
wracam do domu w bardzo starym stylu, tam Mama miała przebogaty dzień z dzieckiem w zoo i nie tylko
wieczorem nie działo się nic godnego zapamiętania (wieczorne, zasypianie), tyle że ustawiłem sobie do spania horror, który nie jest taki zły

Brandon Bass = Clippers



Brak komentarzy: