piątek, 19 lutego 2016

20–29.01.2016



a w Star Wars były dwa księżyce

20 stycznia, środa

zatę Żono ma

pada od rana, co jest fajne, w południe zrobiło się mega słońce
przypadkowo zakańczam LnŚ, zdążam do pracy (inni nie)
jest ładna pogoda, jest ładne śniadanie
dużo, przez ten świeży chleb
wczoraj zagotowałem czekoladowego makaronu, będzie do ajwaru na obiad dzisiaj, takie smaczki, bo nie będzie dzisiaj pochleju i najebki
wczoraj jeszcze opona, pompowanie, umówieni jesteśmy na czwartek do dziadków, pora chyba się czymś zająć teraz
***
hah, zapomniałem, jakie naprawdę było zakończenie!
1333 film
A Pál-utcai fiúk (1969)
***
spacerniak i do domu, gdzie byli dziadkowie, ale nie było dentysty
przyszła za to płyta w naprawdę ekskluzywnym wydaniu (i mądrym opakowaniu)
i jak gra nowocześnie! jestem pod wrażeniem
nawet mi podpasowała pod wieczorny odcinek
***
wieczór i wieczorne sprawnie (i to bez tv), zasypianie standardowo długie (choć pobudka dla Mamy wieczorem, a potem w nocy), palma się słucha
i jeszcze nastawiłem tę pieczeń i w końcu mogłem obejrzeć do końca w spokoju film, tym razem podobał mi się o tyle bardziej, że Żona nie przeszkadzała mi podczas seansu (choć tłumaczenie rzeczywiście słabe), zaangażowałem się emocjonalnie i trzymałem kciuki "żeby im się udało" oraz "te tortury takie straszne" (to przez te wspomnienia ze stomatologiem z dzieciństwa)
"Spectre" pewnie nie pójdzie wyżej listy, bo górka jest mocno zapchana, jest taką sensacyjną wydmuszką okołoQuantową, lecz z o wiele lepszymi akcentami bondozy, a to się liczy
poszliśmy do snu wcześnie i razem
pieczeń z indyka pyszna


21 stycznia, czwartek

zatę Żono ma

idę sobie dzisiaj przez ten śnieg z poczuciem, że dzisiaj niewiele mi się chce, posiedziałbym w domu i nic nie porobił
ale śnieg (więcej niż wczoraj) wciąż ładnie i wciąż fajnie, podoba mi się
obecnie, aktualnie
niby ten kryzys chiński (co zrobić zatem z tymi drobnymi pieniędzmi?), niby śmierć z zanadrzu (co zrobić zatem z tymi płytami?), nawet pitchfork o tym pisze, ale posiedziałbym sobie w domu i nic nie porobił, po śniadaniu kawa, jasno za oknem, kilkadziesiąt razy farmera
ale do gier
***
lis przeszedł ścieżką, w ogóle się nie bał (6 m), szedł przez chwilę moją trasą, potem skręcił w lewo i wciąż się nie przejmował (aparat miałem wyłączony)
na pewno ma zaburzoną percepcję i jest wściekły
***
są plany na dzisiejszy wieczór, i jutrzejszy wieczór, i sobotni dzień, tymczasem trzeba porobić
***
z kolei 50 pitchforka równie niewiele jest dla mnie (jak i dla encyklopedii muzyki wnioskuję), disco i popierduchy, z czego ledwo mógłbym słuchać:
DJ Koze — DJ-Kicks (2015)
Jenny Hval — Apocalypse, girl (2015)
Courtney Barnett — Sometimes I Sit and Think, and Sometimes I Just Sit (2015)
Grimes — Art Angels (2015)
a tak naprawdę to mnie kręci coś z nadchodzących winyli:
LNZNDRF - LNZNDRF (2016) 4AD
***
rekapitulacja metalu 2015 metodą szybkiego odstrzału zrobiona, jedyne co to:
Cult Leader — Lightless Walk (2015)
potęga brzmienia basów czasem zbliżona do Today is the Day
Goatsnake — Black Age Blues (2015)
zacne Black Sabbath z wokalem Alice in Chaince
Baroness i Motörhead tylko z szacunku
***
wracam przez wro, jakoś mnie ścięło nastrojowo, ale nie było czasu na zabawy
lekki mróz (-2), powietrze bardzo przejrzyste, widać nawet błękitne niebo spomiędzy chmur
pojechaliśmy do dziadków nr 2, gdzie dziecko się przestraszyło i trochę zajęło jego wyprostowanie, za to wrąbaliśmy dużo ciasta i słodyczy
a to się przecież liczy (rym)
***
padła propozycja na wyjazd do Tczewa, by posłuchać kolumn/wzmacniaczy, ale nie dla mnie takie nagłe decyzje
ponieważ wróciliśmy ze słodkiej kolacji bardzo późno, to obyło się bez wieczornych i z szybkim zasypianiem
co oznaczało też, że zostało mało czasu późnym wieczorem, przecież spodenki i buty też trzeba spakować
podładowanie sprzętu grającego i już grzecznie bujamy się razem wcześnie do snu (23)
ładnie ta zima wygląda w nocy


22 stycznia, piatek

zatę Żono ma

Dressy Bessy
niespodziewane odkrycie z xlsa
***
zdaje się, że już prawie zamykam swój rok 2015
dzisiaj, kiedy nie MUSZĘ odsłuchiwać jakiś 50 płyt mój mózg odpoczywa, a i z robotą jestem w połowie stawki, więc szykuje się dobry psych na weekend
dobry początek roku dla wątroby (jak przeczytałem to czego nie udało się oddać w notkach) i dobry dzień dzisiaj (mimo że bez pączusia)
jest frajda i nie muszę kupić żadnej płyty (w końcu okazało się, że wczoraj "wygrałem" na allegro klasyka) (a trzeba przyznać, że z reguły nie wygrywamy licytacji) (bardziej trzeba przyznać, że o tej — z soboty — kompletnie zapomniałem, tyle było emocji przecież)
są plany wyjściowe przed wieczornym koszem
***
Mama może ciut gorzej, bo wcześniejsze wstanie, aleśmy wcześnie do łóżka, więc to i tak jest 8 godzin snu Mamo
jednak spacerniak poranny, choć kolejna LnŚ (Rębo) dobra (a oni też się spóźniają, byłem święcie przekonany, że to ostatni w tym roku, a ja mam zaległości)
śnieg bardzo ekstra (odpowiednio mrozi, -6), odpalam muzę, lisa nie było
***
ludzie na www robią ładne zdjęcia Oruni i okolic, to mnie zajęło, a czas leci
czuję piątek czuję piątek
***
gdzie są te wszystkie wczorajsze zespoły? Karol narzeka, że Nasiono 4 już nikogo nic, hah, są tacy, co zastawiają domy pod dobre nagranie płyty, szczęśliwie nie mamy takiego błędu za sobą, wciąż kombinuję z podłączaniem kabli między kompem a tv, by "normalnie" obejrzeć film
tak żeby w życiu było łatwiej/taniej
***
zatem czekam na 3 ostatnie odcinki do prostej, a tymczasem wybywam na spacer
i nie pizza
***
trochę przymroziło, co trochę się odbiło na mojej weekendowej kondycji, ale warto było, no i zjadłem tescowego loda, a co
przejażdżka na Kowale (już pod górę pieszo byłoby za długo, tak wynikało z wyliczeń), pierwszy sklep zaliczony, następnie drogą do outleta (zaskoczenie: straszny ruch samochodowy się tam zrobił, kiedyś nie do pomyślenia) (no, ale kiedyś to tam jeszcze bloków było połowe mniej)
przeszedłem wszystkie skrzydła outleta, nawet zatrzymałem się przy gastro, ale nie miałem ochoty, kilka sklepów zmieniło miejsce, srebrne buty już na mnie nie czekały w HD, reszta też nie kusiła, ale tę formę zwiedzania okropnie lubię, niby dom handlowy, a jednak tam spacerowanie mi nie przeszkadza
następnie trzeci sklep, obowiązkowe zakupy i śmigam w dół, czuję ten kwaśny zapach Szadółek, nastąpił postęp industrialny, ulica nie kończy się na rondzie, tylko auta śmigają już nawet do baraków (czyli latających drapieżników już tam nigdy nie będzie)
kolejna nowość: między jednym a drugim stawem zrobiono obszerną ścieżkę spacerową, czyli nielegalnych ognisk też już nie będzie ani podtopień, i wtedy, kiedy przypomniałem sobie, że poprzednim razem spacerowałem tam w pełnej ulewie, a jeszcze poprzednim to byłem nawet autem i kupowaliśmy matce buty (takie czasy), to wtedy poczułem, że chyba jednak zmarzłem na tym mrozie
***
kosz co prawda mnie rozgrzał (biegowo się nie przemęczałem) i trafiłem jeden rzut, a może nawet dwa, a i granie było zupełnie niezłe, bez spięć i marudzenia
że jeszcze wracałem do domu kawałek piechotą
***
przypomniałem sobie o istnieniu piwa magnus, a przeciez niegdyś to podstawa diety
pamięć jednak krótka
***
dostałem spanie na wyspanie, a ponieważ było późno, ponieważ wszystko mam juz kupione, ponieważ, ułożyłem się jedynie do seansu z językiem portugalskim (mimo że zima, wybrałem Florydę z Daltonem), oglądanie czegokolwiek nowego mijałoby się z celem, zasnąłem po początku


23 stycznia, sobota

zatę Żono ma

dzieciaki obudziły mnie tradycyjnie, chyba się wyspałem, nie było powodów do narzekania, owszem, okazało się że gardło i katara, jakoś umknął mi ten poranek, był bez zakupowy, teoretycznie wcześniej zebraliśmy się na Stogi
***
racja, miałem się martwić w nocy, że Cavs zwolnili Blatta, ale zapomniałem
***
jest mróz! na Stogach to nawet -11
po stosownym przebraniu się (i dziecka) ruszyliśmy na spacer, gdzie mróz nas naprawdę mroził, na mnie przypadło pchanie wózka, bo było zbyt ciężko, niemniej dużo muzy i absolutnie fantastyczne widoki lasu pełnego śniegu, było słońce, tylko czasem wietrzyk strącał prószynki z gałęzi drzew, chill i relaks
***
na powrocie wypiliśmy grzane piwo, zjedliśmy zupy (dziecko obiadek), obejrzałem nowe przyszłe płyty (dusty oraz patient souds) (yei!)
(biorąc pod uwagę, jak skoczył dolar i eur do góry, to świetnie trafiłem z czasem zakupów)
***
Mama chciała by krócej (dziecko nam kaszle od czwartku/piątku), więc zebraliśmy się wcześniej, ale i na Stogach i wieczorem nie było dramatów, a nowe zdjęcie na dużej ramie już wisi nad drzwami do pokoju
i znowu drzemałem na powrocie
***
wieczornych nie pamiętam, palma?
w każdym razie otwarłszy butelkę czerwonego wina (Ty), zabraliśmy się za oglądanie drugiej części
Melancholii (2011)
podobało nam się, a ja nie mam specjalnie dystansu do von Triera, gdyż mimo że nie widziałem wszystkiego, to on ma zawsze u mnie plusy dodatnie, głównie za "Riget"
i jeszcze po porzeczkowej nalewce udaliśmy się do snu, a ja na dyżur
***
pamiętać, że z wantowego na Martwą Wisłę widzieliśmy widok jak z Brueghela (!)


24 stycznia, niedziela

zatę Żono ma

kiepsko spałem, dziecko co prawda robiło piruety, ale mi grało gardło i naprzemiennie pociłem się do zgrzania, potem trza się było przykrywać
niemniej poranek (od 7:29) mieliśmy bardzo udany, i tak było przez cały dzień
***
śniadaniowa jajecznica, więcej lądowało na podłodze
zbieranie się do wyjścia
właśnie, trzeba od razu wspomnieć o dużej satysfakcji z grania longplaya
Calla Collisions (2005)
czyli drugi najlepszy dla mnie ich album po "Televise", trzy chwyty na krzyż, dużo basów, pełne wypełnienie przestrzeni w miksie i aksamitne brzmienie, głównie klimat i miękkość, co zaskakujące VG+, a gra, jakby jej nic nie brakowało, więc gra i gra i gra
dokończyłem 3 etap pigwówki (a aronia nie chce sama odpalić po raz drugi)
***
się znalazło na odtwarzarce, zupełnie jak odgrzewana mrożonka, nowy Cold Play, jak słuchać wszystko, to wszystko, marniutkie, a jednak pół zdania poświęciłem
ale cała reszta muzy świetna i nie do wyrzucenia
***
ponieważ byłem zmęczony, to tylko spacerowałem spacerowałem aż ręce zmarzły, ale chrzest bojowy termokubka przeszedł pomyślnie (Ty w tym czasie odkurzyłaś caaaałe mieszkanie)
w domu na obiad mieliśmy mieliwo z indyka i kaszy, kawałek indyka i resztkę kapuśniaka
po czym do końca dnia zastało nam spędzić jakoś 3 ha, obyło się bez dramatów, były prace domowe (zmywanie, pranie, kolanko od umywalki, cięcie bokobrodów — siwizna coraz pełniejsza, przelewanie wina, żeby usunąć większość szkła z łatwo dostępnej podłogi) i zeszło do spokojnych wieczornych
przydrzemałem podczas zasypiania
drugi zacny longplay z paczki dusty to
Blitzen Trapper — Furr (2008)
#13 on Rolling Stone's 50 Best Albums of 2008 !
już dawno miałem to obsłuchane, ale po czytelniczym sukcesie "VII" w domu zdecydowałem się, doczekałem się, aż obtanili (7 dolców), i jest i będzie się słuchało ciągle, ciągle, nieinwazyjnie
***
chcieliśmy pizzę na wieczór, ale spóźniła się 40 min i jeszcze źle zamówiłem (za dużą), więc nie byłem zadowolony, dobrze, że mieliśmy tyle drobnych
taka to pół longplaya
***
dokończyliśmy chilijskie wino, zasłużyliśmy na rum, wybrałaś zdjęcia dla naszego roczniaka i zrobiło się późno, popadłem w zmęczeniowo/niewyspaniową najebkę
przez chwilę myślałem sobie, nie ma opierdalania się, trzeba kolejny SPY zaliczać, ale zaraz do snu, gdzie włączyłem coś absolutnie znanego, na co nie muszę patrzeć, tylko słyszeć, ze znanym polskim lektorem


25 stycznia, poniedziałek

zatę Żono ma

dzisiejsza odwilż działa na mnie przygnębiająco, ale podsumowując miniony weekend, muszę pamiętać, że wiele tam było atrakcyjnych i przyjemnych wydarzeń, więc suma musi (MUSI) wyjśc na plus
zatem do meczów
***
psi, ale rozczarowanie, to tylko plik o wielkości 30 giga, a nie prawdziwy blue
***
pobiegłem na górę do bankomatu, ale jakiś niewyraźny emocjonalnie i nie poszedłem na małą pizzę, za to po chleb z piekarni (nie z chińskich włosów)
wciąż taki niewyraźny zjadłem surówkę oraz kawę na wro
ale wspaniały dziadek naprawił hamulce w rowerze, to znaczy w wózku
***
wracamy do domu, a ja zaraz wybywam, są nowe awiza
znowu spóźniony, ale próba była cwana, wyraźnie się ożywiłem, było dobre (choć zbyt głośne) granie, wesoło na koniec ("powiedz, że trzy koła"), a z piwniczki nabrałem pluszaków z wora, Mamie się nie podobają
jak odkryłem nowe zejście/wejście z zielonym to mi się bardziej podoba, że nie muszę dygać przez brzozową (się obeszła), nawet przy tym resztkowym śniegu wszystko widać
***
wróciłem i walnęliśmy się spać, tam już nie było co zbierać, prócz pluszaków
pytanie: gdzie jest krowa?


26 stycznia, wtorek

zatę Żono ma

no i z tego "wszystkiego" zapomniałem o meczu GSW-Spurs, nie żebym miał się nim martwić
wstawanie jakoś jakoś (zbyt krótki sen), podjechał bus i po raz kolejny się okazało, że kiepsko to wypada, co prawda więcej krzesełek do wyboru potem w 162, ale ów 147 strasznie zamula na światłach i okropnie burczy, brrr
***
no, ale "prasówka" zrobiona, do meczy
(nieprawda, 6. gracz jeszcze śpi)
***
w domu ci u nas dużo jest słoików
niektóre robią fiku-miku
***
lubię wiersze prozą (proso), dlatego umyłem ten po ajwarze
***
zabawne podsumowania meczu na absolutnym szczycie
***
z okazji odsłuchu
Local Natives — Gorilla Manor (2009)
przypomniałem sobie, jak wielki fart to był z tym Białymstokiem
***
a właśnie, martwiłaś się, że nie zaprosili mnie do tańca w konkursie, ale przecież łatwo było wyliczyć elementy niepasujące
a i nie trzeba się będzie siłować z rozmówcami tutaj
mnie to bardziej martwi teraz, że Jan nie nagra nas tak jakbym chciał, że nie będzie basów, parówy i mega brzmienia, no ale co zrobić
***
dostałem nowe krzesło, nie jest zbyt niskie, będę musiał prosto siedzieć teraz
***
Saturn 3 (Stanley Donen, 1980)
SF
***
przejazd nieco kombinowany (175, Siedlce, 12) nie pomaga na czas
O'Hara fajny
tulipan i paczka (legendarna płyta z legendarną okładką) odebrana, odebrałaś również kolejną LnŚ z poczty (a oni bieżącej nie mają na www)
wszystko Ci się dzisiaj udało! a młodzież dopisała
wieczór nam (mi) zszedł na dopełnianiu biblioteki mp3, wieczorne poszły dobrze, zasypianie z palmą tradycyjnej długości
potem tak z niczego włączyłem mecz Cousinsa na 56 pkt.
wpisałem parę kwitów do bazy i można było iść spać
racja, słuchałem jeszcze lokalnych bandów przed jutrzejszym spotkaniem


27 stycznia, środa

zatę Żono ma

Bang Bang You’re Dead — Our Man in Marrakesh (1966)
kolorowe, wielkie, z Klausem
***
wstawanie ciężko (tak to jest jak się idzie spać na trzeźwo)
O'Hara wciąż fajny
trafiam do tyrki, a tam ośmielili się przestawić mi donice z kwiatami
że niby estetyczny kurwa zen tworzą, na moim kurwa biurku
***
narzekałem wczoraj na nowe krzesło, że zbyt prosto siedzę, dostałem (jeszcze wczoraj) nowe, żeby kolor kółek pasował do pozostałych w pokoju (!), co prawda jest niższe i łokcie mi nie wiszą w powietrzu, ale pochylenie oparcia jest nieregulowalne, więc przy prostej podstawie łopatki mi sterczą do przodu (bo z kolei jest za mało miejsca, by wjechać z krzesłem pod biurko), zen kurwa
***
Mulatu Astatke a na nba nic nowego, Wizz to chyba w tym sezonie play-offów nie zrobią
lukam jak Spurs dostali bęcki od Golden State, zapowiedzi/klipy (z perspektywy) są zabawne teraz
***
Agente 00 Sexy (1968)
wszystko na żółto, czyli bardzo stary film
***
zatem poszedłem do sklepu (źli ludzie, wyrośnięte chamy) i przez park (tradycyjnie)
na próbowni spotykamy się z Janem i gramy numery
na żywo było o wiele lepiej niż mailowo, więc pozbyłem się watpliwości (człowiek wzbudza sympatię) i będzie git
potem jeszcze porozmawialiśmy w trójkę, by skończyć szybciej (Przem spieszył się na mecz szczypiorniaka Polska-Chorwacja, ha ha)
popiwszy wróciłem do domu gdzie sobie balowaliśmy do rana


28 stycznia, czwartek

zatę Żono ma

bawiliśmy się tak dobrze, że wychodziłem z domu o 7:15 a dziecię już obudzone wyglądało z biodra i wyglądało, jak dziecię rano
zabawne w ogóle to zaspanie
***
w tyrce jakoś przetrzymałem (cud nie cud, zawody sportowe były)
ha, bo spóźnienie 16 minut = afera
***
Tenebre (Dario Argento, 1982)
Operation Atlantis (1965)
The Man from S.E.X (1979)
Amazon Women on the Moon (VV. DD., 1987)
Special Mission Lady Chaplin (1966)
***
wieczór zbiegł zupełnie szybko, a Ty umyłaś ząbki, takie dni


29 stycznia, piątek

zatę Żono ma

z kolei nerwy się zrobiły właśnie, bo człowiek taki nadobowiązkowy
i jeszcze telefonowałem do Bułgarii, przez co roztrzęsiony byłem przez resztę dnia
w końcu, za pozwoleniem, powiesiłem nielegalnie pismo (uff) i już mogłem się weekendować, choć nastroju nie było, niemniej była szansa, że przez weekend zapomnę o wszystkim
kosz nie, bo aż 3 wyjścia w tygodniu, nawet nie żałowałem, odhaczam kolejne sterty płyt, ba, nawet oglądania nie było, co za wieczór (zmęczony)
***
krótkie notki, krótka pamięć — wszystko zalety pisania z oddalenia




Brak komentarzy: