wtorek, 28 lutego 2012

Johann Vreen vs





Tegoć tom ja akurat nie chciał. Ale tamtego nieodpowiedniego wieczora ujawnił się mój pseudonim artystyczny.

Mecz już się zaczął. Zawodnicy przygotowywali się do walki, jedni biegali z prawa na lewo, inni wręcz przeciwnie, ale wszyscy mieli pełną świadomość swoich poczynań. Albo przynajmniej tak wyglądali. Ja w każdym razie nie rozumiałem nic. I gdy już przełknąłem gorzkie łzy wstydu i sromotnej porażki, kiedy resztę wieczora chciałem spędzić w swojej samotni, obserwując w telewizorze marki Toshiba biegających z prawa na lewo piłkarzy — ten odmówił posłuszeństwa i pomieszały mu się wszystkie 32 (słownie: trzydzieści dwa) kanały, tak że już nic do cholery nie można było obejrzeć i pogrążyłem się w bezdennej rozpaczy. A mogło być tak przyjemnie! Ten wieczór nie rozpoczął się dobrze. Wszystko przez ten wstyd i tę sromotę, ludzką głupotę i nieodpowiedzialność. Bo czyż można liczyć na ludzką wyrozumiałość!?

Gdyby nie zwierzęca złośliwość Henryka S., ten dzień z pewnością mógłbym zaliczyć do udanych, bo czyż nie można nazwać sukcesem faktu, że po raz pierwszy w życiu udało mi się pocałować Juliannę Grey i to w obecności jej własnej matki? Co prawda trochę się szarpała i nie wiem czemu nie sprawiało jej to przyjemności (przynajmniej nie taką jak mnie), a matka stała za rogiem, więc nie miała kategorycznie żadnej szansy, żeby nas dojrzeć, ale fakt jest faktem, i co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Niestety, dalsze wypadki nie toczyły się tak, jakbym sobie tego życzył. Julianna Grey, pomimo że zdobyłem się na taki akt odwagi, przez resztę wieczoru nie spojrzała na mnie ani razu, ani też nie odezwała się słowem, mimo że kilkakrotnie ją nagabywałem i podawałem najlepsze kąski z całej długości stołu. Te oczywiście zjadała, dobre było i to, w ten sposób utwierdzałem w niej pewność, że zawsze, w każdej sytuacji, może na mnie liczyć. To podnoszące na duchu przeświadczenie rychło uległo zahamowaniu w wyniku bestialskiej napaści Henryka S. na mnie samego.

Henryk S. często napadał na swoich gości, często robił to, gdy nikogo nie było w pobliżu i często byli to osobnicy płci męskiej. Kobiet zazwyczaj nie atakował, może brakowało mu odwagi, miewał z nimi jedynie potyczki słowne, jak żesz więc żem się zdziwił, kiedy Henryk S. zaatakował mnie słownie. W dodatku bestialsko. Czyżbym w jego oczach był kobietą? Cóż za niedorzeczny pomysł! Kto, jak kto, ale...

Wyglądało to w ten sposób: Henryk S. zwężał swoje lekko skośne oczy i nachylając się ku środkowi stołu, puszczał w przestrzeń zjadliwe pytanie:

— Johnie W., słyszałem, że po skończeniu studiów zamierzasz zostać noblistą? — jego wąskie usta rozszerzały się w pełnym uśmiechu, tak że odnosiło się wrażenie, że zaraz pękną, a spomiędzy nich wysypie się rząd drobnego, lekko beżowego uzębienia. W tym jednym momencie nie wyglądał uroczo, po za tym zazwyczaj prezentował się bardzo okazale, ogorzała twarz, ciemna karnacja skóry, model zazwyczaj nazywany przystojnym brunetem, potrafiący jednym uśmiechem oczarować każdą kobietę, a na pewno Juliannę Grey. Z tego też powodu nie lubiłem go, choć miałbym dziesięć innych powodów, żeby go lubić. Lecz niestety (czy też może z pożytkiem dla nas) nie dana nam była głębsza przyjaźń, a czasami mocno tego żałowałem.

Gdy tylko umilkło ostatnie słowo Henryka S., rozległy się lekko kpiące uśmieszki, a ja sam znalazłem się w czarnej głębokiej studni, z której nie było wyjścia, a nawet nie mogłem zawołać nikogo do pomocy, gdyż wokół rozciągała się pustka, a wszystkie sępy czekały, aż spadnę na łeb na szyję i rozbiję się u podnóża ogromnej skały. Nie rozbiłem się. Nie wiem jak to się stało, ale nie rozbiłem się, a sępy nie pożarły mego ścierwa, a wątrobę nadal miałem na swoim miejscu.




JOHANN VREEN, Majerle (DZIEŁA ZEBRANE, 1998)



ps.1. no znowu? bez sęsu.
(Conrad Wise Chapman, Ice Skating at Twilight; ztond: http://www.1st-art-gallery.com/Conrad-Wise-Chapman/Ice-Skating-At-Twilight.html)
***
ps.2.
— mamo, mamo, lód!, uwielbiam lód! czy ty też uwielbiasz lód?
— taa, w drinku




Brak komentarzy: