piątek, 17 lutego 2012

Jeden dzień z życia Dyrektora przedsiębiorstwa



Czy może być coś bardziej pożądanego od własnego gabinetu do pracy? Nie może. Nie ma innego miejsca nad ten azyl bezpieczeństwa, chroniący błogi uśmiech Dyrektora przed wzrokiem bezwstydnych i złośliwych podszeptów niewiernych pracowników. Błogi uśmiech Dyrektora jest wynikiem umiarkowanej kontemplacji kształtów pani Krysi, wnoszącej kawę do hebanowego królestwa. Niewierni czernią nieskalaną reputację Dyrektora, sądząc, że pani Krysia wnosi do gabinetu nie tylko kawę. Lecz wbrew włochatym umysłom niewiernych, wzute w papucie całkiem zgrabne nogi bezszelestnie przemierzają cytrynową powierzchnię dywanu z wielbłądziej wełny, zostawiając jedynie brzęk stawianej filiżanki na marmurkowym blacie oraz ślad łagodnie brzmiącego altu po sakramentalnym:

— Tak jest, panie Dyrektorze.

Dyrektor wydawszy rutynowe polecenia, lewą ręką sięga do dolnej szuflady biurka lekko pochylając tułów w bok. Energicznie wyjmuje materiały do pracy, pamiętając wciąż o nienagannie wyprostowanym kręgosłupie (mimo 37-stopniowego pochyłu w lewo). Świadomość własnych poczynań jest przyczynkiem do sukcesów jego przedsiębiorstwa a wrodzona bystrość umysłu pomaga Dyrektorowi w utrzymaniu wysokiego poziomu. Poprzez odsłonięte żaluzje koloru ciemnego beżu, złote promyki wiosennego słońca rozbiegają się orzeźwiającymi refleksami po zawiłych usłojeniach boazerii, którą wyłożony jest również sufit, odbijają się od przyjemnej chropowatości stołu, by utonąć w gęstym poszyciu oryginalnego persa.

Teczka z dokumentami idealnie wypośrodkowana czeka, aż nadejdzie moment rozłożenia jej zawartości, spoczywa lekko przylegając do milimetrowych pagórków powierzchni, nieporuszona tak jak filiżanka, w której mocy nie leży samowolne uronienie ani jednej kropli nawet w czasie trzęsienia ziemi dochodzącego do 4 stopni Richtera. Jest wielce prawdopodobne, że silnej woli naczynia nie zmogłoby nawet 5 czy 6 stopni, o ile wytrzymałby cały budynek.

Wszystkie ściany drżą w niepewności w oczekiwaniu na TEN moment, który zainicjuje codzienny wysiłek Dyrektora. Cichy bohater zerka lękliwie w stronę drzwi (jest to jedyna chwila słabości w życiu tego herosa), złote okucie błyskiem zapewnia dyskrecję i sympatię dla chłopięcych palców Dyrektora, który powolutku otwiera magiczną szufladkę znajdującą się na wysokości mostka Dyrektora i jegoż spinki ze skromnym brylancikiem. Potem z namaszczeniem wyjmuje ze środka bordowego misia z oberwanym uszkiem i stawia go przed sobą opierając o dyrektorską lampkę. Klimatyzacja zafurczała z uwielbieniem, krzesło skrzypnęło z emocji: dzień już mógł się zacząć.

Praca biurowa wre. Doskonała komitywa przedmiotów Dyrektora zlewa się z jego przymiotami. Z rzadka gabinet nawiedza pani Krysia co rusz osładzając egzystencję bohatera. Wtedy to silne nogi biurka jęczą z zachwytu, zaś aromat świeżej kawy z dodatkiem rewelacyjnej 30% kremówki syci nozdrza wszędobylskiego dywanu. Nadmierne falowanie dźwiękochłonnych szyb może budzić podejrzenia niewiernych, ale rozgrzane cząsteczki powietrza wchłaniają każde niezdrowe podniecenie. 0, gdybyż tylko ich proste umysły były w stanie pojąć ten porządek wszech rzeczy, metafizyczne delirium atmosfery, kosmiczną kreatywność żywych barw.

Szczęśliwe godziny mijają niepostrzeżenie. Gdy nadchodzi jesień dnia, papucie przebywają szerokość nieba i ciemnym beżem zamykają okno świata (notabene z okna gabinetu widać niewiele, płaskie dachy pomniejszych wieżowców, rzeki jeziora i lądy, ratusz staromiejski z XVI wieku, balon pokoju, trzy szyby naftowe i nadlatującą rakietę produkcji ukraińskiej z ładunkiem helu, który za chwilę odmieni okoliczny krajobraz). Rajski zakątek pogrąża się w półcieniach i słodkich toniach wnętrza. Szlachetna rywalizacja biurka z klasycznym krzesłem dobiega końca. Zgrabne nogi wymijają się z owłosionymi, końcowy zamek szczęka dwukrotnie, co znowuż jest niepokojące dla rzeszy niewiernych, ale ponieważ one już wylewają się z budynku do innego świata, przestaje to zaprzątać ich niemrawe intelekta.

Dyrektor już pożegnał swój przybytek a świątynia, którą właśnie opuścił Bóg cierpi w milczeniu jak Oblubienica, która zastała Oblubieńca w wulgarnym uścisku z ladacznicą. Ale czymże byłoby życie, gdyby nie poczucie braku sensu istnienia? Czczą igraszką jedynie i bezpłodnym rzucaniem ziaren na drogę.

Wieczna nadzieja zbawienia w nagłej awarii urządzeń elektronicznych, które połączą węzłem małżeńskim Dyrektora z własnym gabinetem. W dobie kryzysów energetycznych i bliskiego wyczerpania zasobów Ziemi, koniec świata i trawiona miłość 24m kwadratowych do człowieka niechybnie dążą do spełnienia.

Prostujcie ścieżki, Dyrektor nadchodzi.

Johann 6,31 Vreen. Anno Domini I.IV.98. Prima Aprilis Adventures.




JOHANN VREEN, Majerle (DZIEŁA ZEBRANE, 1998)



ps.1. chaise longue. każdy kiedyś wraca do Normy. w końcu nie można ciągle ignorować regularnych dostaw słodyczy
ps.2. a ty ile zjadłeś wczoraj pączków?
ps.3. piątek przecież: 14/44, 7 zb., 11 as., 6 strat, 2 przechwyty i 2 przechytrzenia — jakkolwiek źle to wygląda na papierze — to był dobry mecz. ja to jednak jestem niepoprawnym optymistą

Brak komentarzy: