wtorek, 2 stycznia 2018

Kevin Arnold - gwendolyn (1999, czerwiec) / beb' sides (1999, jesień)



strona A osłabia moje wrażenie genialności strony B (słuchałem nie po kolei) = "pierwsza smutna melodia" wskazuje, że jednak już rzeźbiliśmy te numery
wstawka = Johny zawsze był wesoły, ale w piśmie i "filozofowaniu" mu to nie wychodzi
(nie było polskiej czcionki w tej czcionce = pierwsze doświadczenia z photoshopem, tego się nauczyłem na praktykach)
jakbym miał jakoś określić/zaprezentować KA z Jurkiem, to "działa NAVARONY" i ten następny są adekwatne = takie chujowy nawalaliśmy przez następne 10 lat
okładka jest wydrukowana na błyszczącym papierze = znaczy się Katarzyna za pieniądze taty kupiła właśnie drukarkę, jako że okazja była pierwszorzędna, stąd znalazły się wszystkie niewyraźne dotychczasowych członków zespołu (gdybym to wszystko wpisał w wiki, to powstała by legenda polskiego rocka)
przy 7. nr zorientowałem się, że nie ma basu = wtedy zrozumiałem ten podpis o Jurku (brawa)
LIVE jest true = jęcząco gitarowo jeńców nie braliśmy (jak zawsze) (a gitara jak zawsze nie stroi)
"spryciara" jest wulgarna muzycznie i tekstowo, ale w sumie gralim te soniczne indie jak nikt u nas, i to bez drugiej gitary


strona B to skarb, wiecznie istniejąca w zamyśle czwarta płyta KA, cała składająca się z "głębokich" numerów inspirowanych SDRE, emocjonalnych, bo wszyscy byliśmy po przejściach (Jurek wiecznie, ja w trakcie)
tytuły były głównie umowne, z tego emo-indie grania jakoś przeszliśmy do funky i rocka Presidents of the U.S.A. i wszystko zawisło
jest cover POLAR = czy ktoś dzisiaj pamięta o tym wykonawcy?
gdyby nie te trudności życiowe, trzeba przyznać, że Szulc miał te linie na basie, a i ten lampowy fender kiedyś brzmiał
grałem na ruskim wzmacniaczu, który miał jakiś niezwykły pogłos, raz wspaniale zabrzmiał w jakimś numerze
salka w domu kultury na Oruni, gdzie pomieszkiwaliśmy dopóki nas nie zalała powódź, Jurek, pracownik państwówki (było kurwa z tego nie rezygnować baranie), zawsze narzekał, że nie mam na czynsz, oczywiście nie miałem, ostatni rok studiów był ciężki, w sumie nie pamiętam, jak go zaliczyłem
nie pamiętam, ale jakieś wygłuszenie sali musiało być, bowiem klarowność nagrań jest zjawiskowa (ponowne przejście do betonowego New Port było dramatyczne)
ów nr 9 = dla niego się mogę pociąć, SDRE jak chuj, i trza zauważyć, że miałem dodatkowo jakiś przester, chyba jeszcze ten owinięty taśmą klejącą, który zmontował mi Marek Ołtarzewski (kupowanie efektu do gitary w tamtych czasach), ba, podobam się sobie, jak śpiewam
te numery wciąż mnie oszałamiają


 
 
 
 



2 komentarze:

Anonimowy pisze...

ejjj, od piątego numeru da się słuchać :) fajna płyta i rzeczywiście jest indie emo w chuj / adhd

Anonimowy pisze...

słychać bassmana bardzo dobrze w pre najpiękniejszych /adhd