czwartek, 30 października 2008

Dzienniki Motocyklowe

piątek (24 października), trochę cieniowaliśmy na hiszpańskim
sobota, zrobiłem cały gar żarcia na tydzień (mięso, kapusta, warzywne dodatki), trochę rzeźbiłem "she knows", "she's story" — nie jestem przekonany, musimy posłuchać u Wojtka (sęk w tym, że czasem, ale to naprawdę czasem udaje mi się uciec od brzmienia demo; bo jednak w większości nie daje się zamaskować tej okrutnej prawdy :P
niedziela, 26 października
spaliśmy dłużej, ale właściwie wstaliśmy tak samo
wydawać by się mogło, że dzień nam się będzie dłużył, ale nic z tegodokończyłem "powstanie 44" — odczuwam teraz pewien brak, jak po dłuższym przebywaniu z przyjacielem na wakacjach, w dodatku spotkanie — wiadomo — zakończyło się smutno; kilka wątpliwości na temat moich obecnych postaw, noooo, na szczęście żyjemy w innych okolicznościach, nie muszę dokonywać żadnych dramatycznych wyborów:
jak grasz tak masz
albo
każdy gra tak jak ma
albo
jak ktoś nie ma, to nie gra
itd.

meczyk Legia-Wisła zaskakująco dobrze (ale wystarczyło popatrzeć na inne skróty, by zobaczyć, że to tylko w ramach wyjątku)
śmieszy mnie postawa Arki, a tym samym coraz bardziej komicznie brzmi przydomek nadany Michniewiczowi, cusz
jaki kraj, taki polski "Murinio"

wieczorem seans, muszę przyznać, że oglądałem "Dzienniki Motocyklowe" negatywnie nastawiony:
po pierwsze dlatego, że (wybaczcie młodzieniaszki) żadna pisanina 23 latka mnie nie przekona o ważkości takich treści
po wtóre, gdyby to był film dotyczących podróży inicjacyjnej jakiegoklowiek młodzieńca, to byłoby coś; natomiast gloryfikowanie che uważam za szkodliwe społecznie i niedopuszczalne
stąd ucierpiał na tym odbiór filmu, więc oprócz ładnych krajobrazów mogę wymienić łopatologiczny przekaz pseudospołeczny, nieuzasadnione fabularnie wnioski o przemianie wewnętrznej bohatera, dobrą grę Bernala
(który notabene swoim wizerunkiem znowuż wygładził sylwetkę oryginału)
(swoją drogą, myślałem, że ona naprawdę COŚ tam zobaczył w drodze i poznał duszę i tkankę ameryki południowej)
***
każdy swoją podróż po własnym kraju musi odczynić sam, ja już jedną taką młodzieńczą miałem (nawet mi Jerzy zazdrości)
(oczywiście zapiski z niej również pozostały, i spotkały się z reprymendą Zbigniewa, że nakłamałem; gwoli wyjaśnienia: nie napisałem wszystkiego, a część skreśliłem w ramach autocenzury — notatki nie przedstawiały mnie w zbyt dobrym świetle)
(zatem, halo, co musiało zostać skreślone albo dopisane w dziennikach Ernesto, skoro te ukazały się drukiem?)
w tej relacji życiorys a popklutura najbardziej mnie zaciekawiło to zdjęcie (powyżej), na którym dość wyraźnie widać, że Ernesto nie był tam jakimś szczuplutkim lowelasem

zresztą porównując ikoniczne foto wyraźnie widać zatuszowanie jego tuszy właśnie

lub wręcz podniesienie do rangi mesjasza

Brak komentarzy: