sobota-niedziela, 26-27 marca
Wypiłem morze grzanego piwa, chodziłem w galotach, przebierałem się za marokańskiego wojaka, obejrzeliśmy trzech bibliotekarzy, na odtrutkę był też "Monty Python's Life of Brian" (1979), Monastir miło sobie było przypomnieć, w okresie letnim przybywa tam kilkunastu turystów dziennie, żeby się pokręcić, minaret można łatwo rozpoznać na filmie oraz koloryzowana historia II wojny światowej (to fajne), zmienili nam czas i było słonecznie, aż było szkoda siedzieć w domu, padał też śnieg i deszcz ze śniegiem, widziałem kawałek boksu, piłkarzów tylko fragmentami (Argentyna w nocy ładnie), coś tam czytałem, jedliśmy pizzę, Pyszczku zrobiła pyszne naleśniki, jedliśmy je z wędzoną makrelą (!), a potem mieliśmy pyszne naleśniki z mielonym, zasmażane z serem, oprócz tego nie wyszło mi "ciasteczko" z ciasta francuskiego, cukier u nas za 4,90, nie chciało nam się zlewać wina jabłkowego, a chyba warto, będzie można grzać, Przemasowi podoba się "Elanka", chyba nawet wiem, jak ją grać, kiedy świeci słońce, jest oszałamiająco ciepło w naszym dużym pokoju, widziałem już oznaki wiosny (krokusy), nie mylić z horkruksami, aż dziwne, że Suns przegrali mecz w tej trzeciej dogrywce, Gortat złamał nos, ale już zagrał w następnym meczu, Małysz skoczył, ale nie oglądałem, to chyba większy nius niż święty papież jednak, no bo co nam dali Rzymianie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz