środa, 27 października 2010
wtorek, 26 października 2010
piątek, 22 października 2010
z podziękowaniem dla Marka J. Sawickiego
http://screenagers.pl/index.php?service=articles&action=show&id=109
In The Name Of Name CD-R (Radio Rodoz)
Ok, Polacy zabierają się za space-rawk. Zaczynają i kończą całkiem nieźle — od coveru „Brainstorm” Hawkwind. Trybut złożony pod odpowiednim ołtarzem. Tkanka środkowa to psych grany na modłę europejską — mam na myśli zespoły z wytwórnii Elektrohasch, choć z mniejszymi ilościami fuzzu. Plus wokale w stylu Gonga i gdzieniegdzie wiolonczela. Teksty o latynoskich rewolucjonistach i brutalnych eksperymentach na więźniach („ANTI-EPIDEMIC WATER UNIT SUPPLY UNIT 731”). Należy nadmienić, że płyta jest nagrana naprawdę dobrze – niby jest to inicjatywa DIY, ale wszystko słychać w szczegółach. Płyta w kopercie z szarego papieru. W środku strzępy kartek z tekstami po angielsku i polsku (bardzo zabawne tłumaczenia). I tak, muszę przyznać — „neokatechumenat” to świetnie brzmiące słowo. Teraz czekam na płytę nagraną na żywo w studio. Najlepsze freakouty powstają na koncertach. (ms)
nakład: 50 kopii
czwartek, 21 października 2010
wtorek, 19 października 2010
poniedziałek, 18 października 2010
dragon the smok
Mistrzyni!
Wstępnie mieszkanie miało kosztować 1200 ełr, po czym Pyszczku "the twardy negocjator" walczyła, walczyła, aż zatrzymali się na kwocie 750 za 16 dni. Petarda!
(We Walencji było, 12 dni 525 ełr).
To było trudne popołudnie, 45 min na przystanku, kolejne 30 w autobusie i proszę, już o 18:45 byłem na Morenie. Tam z Endriusem głównie wymienialiśmy uwagi, jak trzeba perkusję zrobić (się chwaliłem, jak to niby jak fajnie zrobiłem). Faktem, na jego kolumnach wszystko fajniej brzmi, ale tym co będzie potem, to się będziemy później zamartwiać. I może saksofon będzie. Późno raczej byłem w domu, ale tak jak się spodziewałem książę "Rycerze okrągłego stołu" czyta się jak dobrego sensacyjniaka, wizerunki polityczne w pigułce są bardzo przydatne.
wtorek, 21 września
Czwartkowe zmęczenie ogarnęło mnie we wtorek. Zdążyłem się zebrać i z pomocą Johnego zawieźliśmy piec na salę, gdzie nagraliśmy gitary do tych punkowych numerów Masywu Śnieżnika. Motywy w większości były proste, więc udało mi się je rozszyfrować, by potem w miarę sprawnie nagrać. Johny dobrze się sprawował jako realizator. Machnęliśmy po kilka ścieżek, bo mocno zamarkować solidne albo jazgoczące brzmienie wtedy, kiedy wydawało się to właściwe. Największym zaskoczeniem na plus był fragment ubogiego sonic youth, gdzie dodaliśmy trochę sprzężeń i już jest ładnie. "satellite" też fajnie wyszło. Na razie chyba nasz faworyt, choć początki były inne.
***
Wieczorem byłem już rozłożony, zatem udałem się na spoczynek, zaglądając do telewizji na gwiezdne wojny. Oni chyba taki rewiwal teraz robią, bo w zeszłym tygodniu były rambo i terminator po jedynce. A co.
środa, 22 września
Miałem chwilę czasu, więc przegoniłem pliki gitarowe Masywu Śnieżnika. Fuzz — ok, gitary czyste — nie ok, tak samo jak zazwyczaj (aczkolwiek można je przykryć). Czas na to, by czystą, kryształową gitarę nagrywać inną gitarą i na innym piecu.
***
Zajrzałem na Czarną Żmiję, koniec ostatniego odcinka taki trochę trzymający za gardło. Monty Python "Za chwilę dalszy ciąg programu" bardzo wyrywkowo — będę musiał kiedyś do tego wrócić, choćby dla "teledysków" muzycznych.
***
Dobejrzeliśmy "Shutter Island" i nie byłem zawiedziony, choć zakręty historyjki pozostawiały wiele do życzenia. Ale, w końcu to tylko film. Ale przez to, że akcję umieszczono w latach 50. XX wieku, dodało to kolorytu zdarzeniom. Stroje, wnętrza, Oktober (Ben Kingsley mi się nie podobał, we wszystkich filmach ostatnio jedzie tak samo), mroczna muza, nawet niehollywoodzkie zakończenie, nawiązania do dawnych kryminałów — dużo plusów.
czwartek, 23 września
Nietypowo. Od kilku dni wpisywałem "sierpnia" miast "września".
Nietypowo, bo obiedzie i drobnych przyjemnościach (nba txt, Lost 7) wybraliśmy się z Jerzym na kręgle za pieczątki. Oczywiście skuteczność i powtarzalność żadna, ale Pyszczku pięknie grała, najwięcej wygranych, Jerzy najwięcej pkt (134?) oraz największa prędkość kuli (12,4 km/h). Ja dostawałem noty za styl i za wysuniętą nóżkę.
Ponieważ przed udaniem się do centrum (20:00) zaczęliśmy oglądać "The Imaginarium of Doctor Parnassus" (2009), to po powrocie (22:00) nie mogłem tego nie obejrzeć do końca. Wiadomo - to już nie ten zestaw emocji i czarnych myśli jak w młodości ("Brasil"), ale mi konwencja Braci Grimm w ogóle nie przeszkadzała, więc pomysłem na świat przedstawiony i stroną wizualną filmu jestem zachwycony. Duża frajda oglądać film i zgadywać "o, a teraz ten aktor" albo będąc zupełnie nieświadomym naglę (pod koniec) odkryć "a może to Tom Waits?". Dekoracje fantastyczne i nawet efekty komputerowe dostosowały się do tego poziomu wizualizacji. Jestem pod wrażeniem wyobraźni plastycznej (Gilliama? scenografów?), kapitalnego wizerunku diabła i nawet mi nie przeszkadzają pewne ułatwienia fabuły świata "realnego" przesuwające się w stronę baśni, zaś za wielce inspirujące są możliwości, jakie niesie ze sobą sam pomysł świata po drugiej stronie lustra. Przeradzająca się w pewnym momencie historia w fantasmagoryczną podróż wyobraźni jest znakomitym pomysłem w dzisiejszym filmie, ale nikt nie robi tego w tak charakterystyczny sposób jak Gilliam właśnie. Mniam.
piątek, 24 września
Zanim zapomnę.
Widziałem fragment meczu Polska-Japonia z historycznych zawodów o medal olimpijski (Wagner H.) i kładłem się ze śmiechu na widok duży facetów serwujących piłkę z pozycji bocznej, gdzie zawijali ręką jak wahadłem, a po każdej akcji przebiegali się w małych kółeczkach — TRUCHTALI — na miejsce kolejnej pozycji. Żadnego współczesnego klepania po tyłkach. Można też łatwo dostrzec na meczach naszej "złotej jedenastki", kiedy po strzelonych bramkach, czy wygranym meczu panowie podskakiwali z radości jak dzieci, z uniesionymi w górę rękoma — jakże naturalne i dalekie było to od manifestowanych obecnie wyrazów triumfu. I jeszcze jedno, po wygranym meczu komentator opisując te niewinne podskoki i uściski użył sformułowania: "frenetyczna radość". Heh.
***
Nooo, to była gra! To była pogoda do gry. Nasi centrzy mieli początkowo znakomitą skuteczność, sięgającą bodaj 80%. Ale myśmy nie odpuszczali. Gra była niezwykle szybka, zacięta i zaangażowana. Tomek nabawił się ponowionej rany na nodze. Ja nie wiem, co on tam se robi podczas kosza. Po 40 minutach Arek uznał, że ma dość i musi iść do domu. Przekonaliśmy go, żeby sobie odpoczął, a potem pogramy trochę wolniej. Nabrał się. Dalej pograliśmy jak szatany. Jak złapałem drugi oddech, miałem wrażenie, że mógłbym jeszcze grać drugą godzinę. Zmrok nas wygonił z boiska. Wybornie było. Na noc horrorek "Drag me to hell".
sobota, 25 września
Postanowiłem trochę zaszaleć, pobudka 7:50 (ho ho!) i poszedłem na autobus 8:43. Ileż luda już szło na grzyby. A już jedna partia wracała z grzybobrania. A w lesie grzybiarz na grzybiarzu. Na szczęście znalazłem dwa znakomite miejsca, gdzie wystarczyło się rozglądać i był podgrzybek obok podgrzybka. I zebrałem kilka ładnych zielonych i czerwonych na kolację. Znowu poczułem w stopach zrobione kilometry, ale pogoda była wspaniała, ja byłem dobrze ubrany i znakomicie wyposażony w kasety i napoje. Wieczorem była pierś z kurczaka ze smażonymi grzybami na maśle. Wieczór uraczył nas słabymi filmami klasy B: "Centurion" oraz "The Covenant". Jakoś trzeba było wyrównać poziom ostatnio obejrzanych.
niedziela, 26 września
O pakowaniu się zazwyczaj nie da się wiele opowiedzieć oprócz typowych anegdot: "Ho ho, widzę, że wyjeżdżamy na wakacje — prasujesz koszule" czy "Dlaczego moja kupka ubrań jest trzy razy większa od twojej?". Zmiana pogodowa jeszcze się nie dokonała, więc początek jesieni wypadł u nas imponująco. Swobodnie na krótki rękaw i krótkie spodenki. Liczę, że tam też będzie na taki strój. Książki (Burgess, Fleming, Brown), piniondze i mnóstwo opiekanek na drogę. Dwie mapy: jedna z macdonalda z grafikami budynków, druga z zielenią parków; i takie tam oczywistości. Właściwie wszystko już widzieliśmy, ale nigdy po zmroku, więc będzie okazja.
Pierwszej nocy w Walencji nie mogłem zasnąć, zatem "liczyłem barany" ("Wielki turniej/Szkoła latania" — na takim komiksowym tandemie się wychowałem, to była jedna książka formatu A4, "dwustronna" — obracało się komiks i zaczynał się od nowa). Najpierw wymyślałem, jaki odcinek jest najlepsiejszy dla poszczególnego odtwórcy (to już 6 aktorów). A potem zrobiłem listę wszech czasów. Co ciekawe, najtrudniej było mi powiązać "akcję" i głównych postaci z tytułami filmów z Brosnanem — jakoś tak nie wiążą się z tematem. Lista zawiera klasyczne uchybienie, ale większość jednak poszerza w ten sposób kanon.
1. Goldfinger
2. Moonraker
3. On her Majestys' secret service
4. Casino royale
5. From Russia with love
6. Live and let die
7. Thunderball
8. You only live twice
9. Dr No
10. Diamonds are forever
11. The man with the golden gun
12. The spy who loved me
13. Quantum of solace
14. Die another day
15. Never say never again
16. For your eyes only
17. Tomorrow never dies
18. Octopussy
19. The world is not enough
20. Golden eye
21. License to kill
22. View to a kill
23. The living daylights
No, to zaraz widzicie nas tam:
ups, niekoniecznie też tam:
ale tam, czemu nie: