czwartek, 4 sierpnia 2016

24–31.07.2016



24 lipca, niedziela

zatę Żono ma

jakoś za wcześnie wstawaliśmy, zrobiłem omlecię rosołowe, i dzieci pojechały do zoo, ja ogarnąłem trochę kuchni (a może to było wczoraj?), (wczoraj to na pewno zrobiłem 5 słoików kompotu z jabłek) i zasiadłem do filmwebu z książką 1001 filmów, miło było
***
po powrocie mieliśmy nieudane zasypianie na drzemkę (przerywane dwiema kupami), obiad na lekkim podminowaniu (ja), i w końcu transfer na święto parku oruńskiego, gdzie było granie JZTZ
park wyglądał zupełnie inaczej wypełniony zupełnie innymi rodzinami z dziećmi, wszystko było słychać, prawie wszystko się udało, dziecko niejednokrotnie na scenie, nawet kasę dostaliśmy za występ
po udanym parkowaniu (auta też) do domu na kolację i wieczorne
***
mycie włosów oczywiście nieudane, ale zasypianie poszło i już było wolne, dzisiaj nie robie!
obejrzałem film do końca (wzruszenie lekkie), z Mamą dodatki i już było strasznie późno do snu
zatem do snu


25 lipca, poniedziałek

zatę Żono ma

troszkę czuję, że dzisiaj będzie dobry dzień — mam wiele filmów na dysku
***
pitchfork 2016 — ładny zbiór kawałków
***
wcześniej wstałem i do pracy się wybrałem
nowy sklep, nowy twaróg, nowe masło (bezlaktozowe), nowe biszkopty
wreszcie się najadam co 2 ha, bo siedzę (i nic nie robię)
***
podgoniłem, mam wpisy, zaciągam (dokumenty, nba, nowy szpiegowski, yei!)
***
strasznie duszno tu dzisiaj, a podobno upalnie na dworze
***
kilka filmów tutaj się znalazło, umieściłem na blogasku
zrobiwszy listę 1001 do O, w końcu przekroczyłem magiczną liczbę 1500, no chyba, że to było kiedyś wcześniej
***
zatem spędziłem miłe popołudnie w tyrce i pojechałem na wro
zebraliśmy się szybko, wróciliśmy późno do domu, więc wszystko opóźnione, ale niejako planowo, wieczorne, zasypianie i do roboty
Babcia zerwała wiśnie, bo Mama się bała, a Taty (jak zwykle) nie było
więc drylowaliśmy słuchając
Filipa z Konopii
zabawnie było
z tymi wiśniami też
i późno do snu
Mama upiekła mięso na jutro


26 lipca, wtorek

zatę Żono ma

za duuuużo miałem dzisiaj pracy, wiadomości czekają nierozpakowane, a wciąż przychodzą nowe, dzisiaj znowu upalnie
na szczęście się obżeram kilka razy dziennie (kanapka z kurczakiem, z twarogiem, ugotowane ziemniaki, jogurt z miodem, makaron, biszkopty, mniam)
***
w stosownej porze zrobiłem sobie odpocznienie by zająć się poważniejszymi sprawami
m.in. finał 1999 jest, wtedy zaczęło się kibicować przeciwko Spurs
***
wracając do dnia wczorajszego (wyżej)
w końcu zrobiłem sobie spacerniak (apncerio) (czyli pancernik), czuć lato na łąkach
***
wróciłem tradycyjnie na wro, już zmęczony dwudniowym tygodniem pracy
wieczorne, dłuższe zasypianie (a dziecko takie zmęczone!), palma
on miał dzisiaj wybuch energii, biegał od pomieszczenia do, tu i tam, odgłosy, hałasy, tam gdzie znane — czuje się bardzo dobrze
***
była 21:10
po 2 siaty jabłek na działkę
już jest ciemniej (= odliczam dni do najkrótszego w roku, ledwo co)
przelałem kasę (udało się)
ugotowałem kaszę ryżową (świetna, wyjątkowa) oraz marchewkę
23:00 do snu, ale jeszcze zeszło, aż się film wygasił (El Clan)


27 lipca, środa

zatę Żono ma

gdyby nie 4 ost Indiany, mój dzień byłby jeszcze cięższy
zakurwiamy
***
w tym "nie wiadomo w co ręce włożyć" przynajmniej jadłem regularnie
i jeszcze dzisiaj nie skończyłem!
***
tak narzekałem na tego Henry Jamesa (nowa LnŚ), którego nigdy w życiu nie czytałem (e tam powieści grozy), a czytam i wciągnęło
tak to jechałem dzisiaj tutaj, znowu niewyspany
hah! miałem spisać książki, a leżą
***
skąd wiadomo, że wróciłem do zdrowia?
bo już mam depresyjne w koło obmyślania, jak to niewiele czasu w ciągu dnia, żadnych wakacji, a człowiek nawet nie może się piwa napić, na próbach wciąż tkwimy itd.
acha, i jeszcze brak humoru, że o jego poczuciu nie wspomnę i absolutny brak nowych drobnych pomysłów na codzień, bo przecież nie na przyszłość
***
więc 17 to nie to samo co 18:20, człowiek nawet musiał pracować, a nie się relaksować
***
we wrzeszczu
P&P, zmiana we wnętrzu sklepu (niewielka) i centrum Manhattan (większa), nie aż tak istotne dla mnie, jeno bywałem
bardziej uderza na ul. Kilińskiego, parku Kuźniczki i ul. Nad Stawem (gdzie ten staw się pytam), tam się piwo piło, no i piesze wędrówki na próbownię
się sentymentu nie pozbędę, a nie ma go z kim dzielić, wszyscy zarobieni, nagle osiedle tam wyrosło, acz ulica ładna i przestrzenna
***
na trzeźwo nie warto (www.natrzezwoniewarto.pl/)
acz muszę przyznać, że z głośniejszym i bardziej sopranowym wokalem, czystszą, nowo ustawioną gitarą i brakiem przepięć prądu granie po przerwie, ze świeżością, dobrze wpłynęło na znane acz niewyćwiczone utwory
***
wróciłem po cichu do domu, ale za nim zabrałem się za robotę biurową, Mama zasnęła dziecko, zrobiła ją za mnie, ja pasteryzowałem + jedna porcja musu jabłkowego do dalszej obróbki jutro
znowu późno spać (co tu zrobić dziecku do jedzenia)


28 lipca, czwartek

zatę Żono ma

pilnie pracujemy, ale część udało się odłożyć/oddać = zdążę!
= jest ulga = nie będzie tyrania w weekend
***
po porządnym śniadaniu pożarłem wszystkie biszkopty, może być cienko pod koniec dnia, dzisiaj dzień pracy krótszy, poranne zakupy śniadaniowe, Henry James i to chyba koniec przygód, brakuje mi kawy z mlekiem
***
panowie już marzec/kwiecień, a człowiek dopiero teraz się dowiaduje
Guy Hamilton 1922-2016
Sir Ken Adam 1921–2016
***
racja, niewyspany dzisiaj z rana jak za starych czasów = czyli normalna praca
***
był mocny wkurw, i nawał (jak zwykle), bez relaksu
wracam do domu, nagle górka wydaje się nią być i ciężej się wchodzi
dziecko wszystko robi po swojemu, raczej nie ma na niego bata
i ostatnio słabiej trawi, więc zużywamy mnóstwo pieluch
przynajmniej wieczorne spokojne, a i zasypianie nie takie długaśne, przed 21 wyszedłem jeszcze pozbierać japcoki
co tam będę się męczył jeszcze z musami i sokami — zrobię wino
zlewki potem się jeszcze raz przefiltruje
***
ponieważ dziecko się obudziło, to Mama już z nim poszła przed 23, a ja zaraz potem


29 lipca, piątek

zatę Żono ma

dzisiaj też podnieśli ciśnienie (wczoraj o wiele bardziej)
tyramy tyramy i chyba zdążymy, ale wolnego nie będzie
jest za to windows 10 (okropnie wyglądają te kwadratowe ramki)
jest też yt, co niezwykłe, oraz można słuchać bandcampa
no to odrobiłem aktualny sly vinyl
***
co tam jeszcze, z rana niewyspany, Henry James czytany, sporo ciekawostek do słuchania znalazłem
Nat Adderley - Work Song (1960)
Priestbird - In Your Time (2007) = wyjątkowe
Milt Jackson, Joe Pass, Ray Brown - The Big 3 (1975)
***
dzisiaj gin
***
było ciepło, potem spadł gwałtowny deszcz, teraz sam nie wiem, co w tej głowie tak pusto, jogurt z zeszłorocznym gruszkownikiem, wspaniałe dzieło słoikowania, jest jeden dokument o oceanach, a także nowy szpiegowski
***
po tych tam nerwach i przyspieszaniu rzeczywistości poszedłem na piechtę na Ujeścisko
tam z Jerzym obgadaliśmy, przesłuchaliśmy, w końcu o 21 zaczęliśmy grać w fifę i nas wciągnęło
"prawdziwe sportowe emocje"
wracam pierwszym nocnym i śmiertelnie zmęczony już w busie padłem w domu


30 lipca, sobota

zatę Żono ma

niewyspanie + kac, dzieci obudziły, więc trza było do życia, ono całkiem udane, zakupy na Olszynce
na Stogach cały staw na piechotę na spacerze, potem obiad, następnie bez drzemki, dziecko niespecjalnie zajmujące, właściwie można się było chillować, ale poświęciłem mu trochę uwagi
objadłem się mniej niż zazwyczaj
dopiero jak pokazuje się Mama rozpoczyna się "dramat"
***
po wieczornych była jeszcze chwilka czasu, więc zapoznaliśmy się z elementami gry, ale już czasu za mało, na cokolwiek
Mama dzisiaj była na mega obiedzie u Francuzów, potem zakupy i grill u Babci


31 lipca, niedziela

zatę Żono ma

śpię dobrze na dyżurze, jedna pobudka, kupa dopiero nad ranem
cały dzień spędzamy dobrze, dopiero po południu bardzo pracowicie
spacer 1 — castorama, listwa i drobiazgi
spacer 2 — działka, jabłka, 2 x place zabaw
w międzyczasie obiad, potem kolacja, następnie zlanie truskawkowego (nie słodkie), i nastawianie japcoka, zajęło oj zajęło, ale to ostatni dzień, kiedy jestem wyspany, a jabłek kupa
dokończyłem
Filip z konopi (1981)
w nocy ulewa, uniemożliwiała wyspanie



Brak komentarzy: