piątek, 11 marca 2016

15–29.02.2016



15 lutego, poniedziałek

zatę Żono ma

dni wolne, więcej niż 2, zlewają się w taką magmę dziecięco-żmudno-nic-nie-robiącą, dopiero trzeba zajrzeć od każdego poranku, by sobie przywołać poszczególne dnie
wydaje mi się, że 3 dni robią różnicę, w pierwszej chwili trudno się znaleźć w "nowej" sytuacji, z powrotem do literatury nie mam takiego problemu
***
(natomiast we wtorek sytuacja wygląda już zupełnie inaczej)
było co robić
wróciłem sprawnie do domu z chlebem i tulipanem, Mama zmęczona życiem (po jednym poniedziałku!), a i dziecko nas dzisiaj zaskoczyło tym snem w ciągu dnia (na pewno to ciśnienie)
nie opisywałem dokładnie, ale spanie odbywa się teraz w domu, a spacery są życioznawcze
***
podjadłem coś tam po kryjomu, wypiłem kawę i się zbierałem na wyjście
siąpi
***
mimo że kasetę miałem odpowiednią, a film taki do snu włączyłem, to wczorajszego wieczoru nie mogłem się skupić i wejść w nastrój, może dlatego że próba była pracowita, a udana, łącznie z zagraniem "Stars", do tego znaleziona trasa na 16 minut (to 15 kiedyś latem to musiał być fake) do sklepu z piwem, to świetny czas, na powrót również
https://umpagalore.bandcamp.com/track/stars
***
How to Steal the World (1968) — UNCLE 08
zaliczone


16 lutego, wtorek

zatę Żono ma

czyli dzisiaj mały piątek przed jutrzejszym
czy ja już kiedyś nie zachwycałem się
Ohbijou — Beacons (2009)?
***
najważniejsza część LnŚ, tumult Ebena, jest tak fascynujący, że aż nie wierzę, połowa z tego to byłby wspaniały życiorys
***
ponadto spacerniak, pogoda, odsłuch, wszystko dzisiaj nieźle, pewnie ten mały piątek
acha, jest już całkiem całkiem jasno = super, nie ma kolorów do zdjęcia, nie robiłem
***
Marek J. Sawicki wypadł z netu, próby znalezienia go na razie nieskuteczne
ciekawe
(odnalazł się, żyje!)
***
ponieważ nie ma meczy, to nie ma prasówki, po pół godzinie nastawienia wszystkiego pozostaje mi muza i zabrać się do tyrki
zatem: do gier!
***
Spy Against the World (1966)
o kurwa, występuje to Winnetou, i ma krótkie włosy
a, no i pojawił się problem — skończyły się TE filmy!
***
w sam raz zdążyłem z rzeczami
ładny zachód słońca dzisiaj, jak wracałem spacerniakiem
wracając przez wro
dziecko po raz pierwszy zaobserwowało zjawisko atmosferyczne (księżyc), dzisiaj w wyśmienitym humorze
wieczorne, zasypianie, podcasty i ta radziecka gra (= hazard)
***
do snu oglądam fr gniota, serio gniot


17 lutego, środa

zatę Żono ma

więc obudzono mnie po 7, nieprzytomni byliśmy wszyscy, ale Wy wybywacie na rehab, ja zaś ze śniadaniem intensywnie spędzam ten krótki czas na plikach (ten świetny sen o wakacjach w Albani już opowiedziałem), krótka refleksja, jak to by było, gdyby człowiek wstawał tym porankiem, i samodzielnie nie musiał NIC — nie pamiętam, kiedy mi się to zdarzyło, rzadko kiedykolwiek
***
pan doktor mętnie opowiadał anegdoty, dał skierowanie, ale przy tym porannym ledwo ledwo mrozi i pełnym słońcu byłem taki w skowronkach, że niewiele mi przeszkadzało
***
ponieważ Mama pracowała, to mieliśmy czas dla siebie, na szczęście w dużym pokoju, tam da się żyć, a to słońce! hej
zdjęcie na marynarki zrobili mi raz dwa, nawet nie zdążyłem książki wyciągnąć
wróciłem do domu na pyszny obiad, był album z obrazkami, była muzyka
słuchaliśmy z młodym Indiany Jonesa, chętnie do tego wracam
po obiedzie sami wybyliśmy na spacer, jedną ścieżką dawno nie odwiedzaną, było wiele psów, więc szczęście i radość do oglądania, nawet kilka razy biegaliśmy z wózkiem, kaszel powoli daje żyć
***
i oczywiście za późno wyszedłem z domu, acz zakupy udane, udana również próba, Przem to o Milczeniu Owiec wyraża się szeptem, poplotkowaliśmy, opowiadania też były, nawet jakieś granie było, oraz pochlej i najebka
wracałem chętnie do domu, mimo niesprzyjającej aury
szybko wybywasz spać, by się wyspać jednak
mi się poprawia, Tobie w drugą stronę, ot wiosna


18 lutego, czwartek

zatę Żono ma

Fahrenheit 451 (1966)
Lord of the Flies (1963)
Requiem per un agente segreto (1966)
to głównie znam z soundtracku, pierwszą piosenkę niemal na pamięć
***
balowałem wieczorem, ale bardzo rozsądnie, do 23, żadnych zakupów, przegląd xls, próba skrótu filmu i o przyzwoitej porze do snu, podobno jacyś piłkarze grają, ale nikt tego nie ogląda, bo telewizja nie puszcza, co za czasy
***
zbliża się trade deadline = są emocje = będą fotki (cześć Adaho)
***
ach parówka na śniadanie, ogólnie wypas, tylko to nowe krzesło nie leży mojemu kręgosłupowi
***
coś tam (do gier!) muszę dziarać, powodów do narzekań chwilowo nie ma
i znalazłem kilka braków z TYCH filmów, działam
***
jest nowy film Cohenów, trza będzie
***
nie wiem, czy coś jeszcze mnie zaprząta w dniu dzisiejszym, jest sporo nowych grubych książek (nagrody LnŚ), będzie do pliku, do wypożyczenia
i na nowo podładować iPod, bom już wysłuchał
***
trade deadline niespecjalnie ekscytujący, wracam szybko do domu, Mama jakby niespecjalnie z siebie zadowolona, a mi nawet jak dziecko chwilę marendzi, to łatwo zbywam
jeszcze nie wspominałem, że bywam czarnym łabędziem, a dziecko się śmieje w głos ("tato, lepiej już nie tańcz")
szybko nadszedł wieczór i wieczorne, zasypianie łatwizna, dokończyłem to cholerne logo, zgrałem całe MNÓSTWO nowych do odsłuchu i już trzeba było spać


19 lutego, piątek

zatę Żono ma

Kiss Me Monster (1969)
niewyspaność sroga z rana, świeży oliwski, niezbyt przejrzysty spacerniak, trochę przeczytane o kluczach i pinkodach, resztę przy lampce, bo trzęsło w busie
***
ponieważ słucham hurtem
Przeboje Listy Trójki 1982-2006
okazało się, że to najlepszy sposób na przypomnienie sobie zamierzchłych wydarzeń dzieciństwa, aż musiałem sobie rozpisać dokładnie, kiedy to ja byłem w szkole (z przyczyn ode mnie niezależnych jako 6 i pół latek) i dlaczego bardziej kojarzę okoliczności związane z nieśmiertelnymi piosenkami, a nie życiorys, choćby w trybie rocznym, bo przecież te pierwsze 8 lat, to jakby jedna plansza/worek (a to nieprawda przecież, rośliśmy, ryje nam się zmieniały, zainteresowania również, tyle że wciąż byliśmy w grupie, więc jakby stałość bardziej zachowana, jeno dokumentacji fotograficznej bardzo niewiele)
taka zabawa: a ty gdzie byłeś w np. 1995 roku?
inna sprawa, że tak od połowy lat 90. polskie "przeboje" stały się tak mega zachowawcze, prócz zagranicznej pościelówy (choćby U2 czy Cold Play nie uświadczysz, a nie, jeden jest), to rodzimy pop nie jest muzyką tylko jakimś tłem dla melodii wykonawcy, innym stałym elementem jest obecność "dowcipnych" czy "charakterystycznych" "utworów" (Jožin z bažin) przy których twórczość Varius Manx wydaje się wyrafinowaną precyzją, nie napiszę przecież, że sztuką
***
gdyby nie to, że miałem skrócony wpis do bazy (15:20), to bym niemal zapomniał o fantastycznym piątku, ale o tym za chwilę, biegnę do poniedziałku
***
wychodzę, szybko trafiłem do celu, płuca czyste
"spotkanie" z Jerzym, flaszka i siup do lasu, nowa trasa, nowa ścieżka i już człowiek jest w domu (bo to w połowie drogi z Oliwy, czyli bardzo blisko)
zawsze wtedy przypomina mi się (i zaskakuje), jak matka (starość i zniedołężnienie) oraz ciotka (zreumatyzowane kolana i marudzenie) zdołały tym zielonym szlakiem przejść te strome góry, oraz te złożenie nóg w scyzoryk ("ale orzeszków nie wypuściłam!")
***
wracam do domu, wietrzę, słucham, oglądam, jem obiad, wysmażony kurczak tak wspaniale
wracacie, zabawiamy się w krótkie wieczorne, zasypianie (które teraz jest tak mega łatwe, żadnych 30 powstań i 15 wyrzucania smoczka) i dokończyłem film
gniot, naprawdę był straszny, acz zakończenie zaskakujące
Hell on the Beach / L’enfer sur la plage (1966)
od razu z browarem biorę się za następny, i to od razu z Georgem Peppardem po znamiennym tytułem
House of Cards (1968)
dyżur
 

20 lutego, sobota

zatę Żono ma

wstawanie tradycyjne, czyli jak do pracy, rano się bawimy oraz dokonujemy higieny, z reguły dobrze udaje się dociągnąć do ok. 9, potem jemy wspólne śniadanie oraz oglądamy skróty nba
***
tym razem zebraliśmy się wcześniej, na Stogach była kaszka i przewijanie przed spacerem, a Mama pojechała się kurować i relaksować
dziecko zasnęło nam po 1,5 ha spaceru (tyle psów i latarni), ale robiliśmy długą trasę (po czerwony szlak), więc starczyło również na sen
potem zeszło w domu, wyciągnąłem kolejne stare płyty, kiedy babcia robiła obiad, niezdrowy, ale dziecko wszamało  aż miło, potem było kanapowanie (bo to jest kanapowe dziecko), mimo zakazów (nie wolno nie wolno i nie wolno) dziecko śmiało się tyle, że jak nigdy chyba, w końcu zadzwoniliśmy po Mamę i już pojechaliśmy do domu na wieczorne, ponownie łatwo
***
lokaty zostawiliśmy sobie na niedzielę, bo woleliśmy Sherlocka, zdążyłem o nim zapomnieć (3 sezony już), a ten odcinek świąteczny li tylko niezobowiązująca rozrywka
do dyżuru


21 lutego, niedziela

zatę Żono ma

tym razem poranne wstawanie mi nie podpasiło, niemniej wspólnymi siłami (całe wyposażenie łóżka z wielkim wysiłkiem zwalone na podłogę) udało się przeciągnąć do ok. 9 i luz
zakupy może nienajlepsze, ale Mama zrobiła pyszną jajecznicę i dzień mógł się rozpocząć
***
i już zaraz o 12 była drzemka, którą wykorzystałem na album oraz odsłuchiwanie zaległym bandcampów (bank jednak wymaga telefonu), a Mama płakała na zakończenie książki
było słonecznie, jasno w pokoju, dobrze, niedzielnie
na obiad wszamaliśmy cały słoik ogórkowej (to dzieco coraz więcej je!), po czym wybraliśmy się na rodzinny spacer do garnizonu w poszukiwaniu nowych kawiarni, tam zasiedliśmy na drogie kawy i ciasta, ale przynajmniej smacznie było i słodko, a dziecko jeszcze potrafi bez nadmiernych starań przesiedzieć z biszkoptem, szybko oswaja się okolicznościami, no i jest ładne = łatwiej tolerowane
tak więc pierwsze wyjście na miasto mamy zaliczone
trochę tego nastawiali w garnizonie, więc siłą rzeczy będziemy zwiedzać, a może nawet coś zjemy (w sytuacji, kiedy wszystkie plany wzięły w łeb i nie warto ich mieć, to takie wyjście, kiedy pogoda dopisała, jest całkiem) (zapomniałem dodać, że podczas wczorajszego spaceru i pobytu chilowałem się aż miło)
zostało nam trochę wieczornych, na dobranockę dla taty oglądaliśmy Muppet Show (to w sobotę była akcja wyciągania pieniędzy od babci) i już do snu, szybciutko
***
bez dozowania sobie nadmiernych emocji zagraliśmy partię kości do snu i tyle z tego było, mecze jednak w zbyt późnej euro porze


22 lutego, poniedziałek

zatę Żono ma

mimo że to 8 godzin, to dwie pobudki wpływają na poranne przymulenie
chleb i jedziemy/idziemy mimo mżawki (5 stopni), są żabkowe zakupy, jest wypasione śniadanie mniam, na siano nasiono ciężkie do słuchania
już coś ogarnąłem, miałem się zabierać "do gier!" skoro nic się nie dzieje, a tu przecież weekend do opisu!
***
wg Raportu Specjalnego dziecko właśnie nauczyło się wchodzić na kanapę (dobrze, że wcześniej zaliczyło schodzenie)
***
Our Man in Jamaica (1965)
The Eiger Sanction (Clint Eastwood, 1975)
***
zdaje się, że wróciłem szybko do domu, ale to się zdawało, choć podpasowało, wcale rekordu nie było, dziecko rozpoznaje rzeczy do wąchania
więc wieczór spędziliśmy miły na nic nie robieniu
okazało się, że Exploited live jest tak koszmarnie nagrane, że nie wiem, jak mogłem kiedyś tego słuchać, zabawne jest, że w polskiej wersji skopiowano okładkę z napisem "kolorowy winyl"
wieczorne tradycyjnie na wesoło, a zasypianie z palmą luz
***
włączyłem konto, zalałem, czekam na odzew, chwila nerwów była, potem zabrałem się na lwa w zimie, kiedyś trzeba się z tym zmierzyć, whisky z miodem
grzecznie do snu


23 lutego, wtorek

zatę Żono ma

oczywiście jak jestem na misji, to lecę wszystko, ale miałkość przecietnego słuchacza programu 3 polskiego radia nieco mnie zmęczyła
***
wstawanie w miarę ok (krzesło w tyrce nie służy), wietrznie dzisiaj, 5 stopni, wilgotno, "Historia państwa kościelnego" ma małą czcionkę, no i te ceremoniały, strasznie wkurzające (anarchista ze mnie, ho ho)
a także od irytujących blogów racz wyraczyć nas panie
grunt, że śniadanie ok, czas pracy się zgadza
***
koszykówka jakoś tak szybko umyka między palcami, czymś trzeba się zająć, racja! kolorowe winyle!
***
On the Beach (1959)
ja to kiedyś w tv widziałem za dzieciaka, chyba pod wpływem książki na górnej półce regału
***
wracam przeczytawszy te 99 stron książki i ominąwszy przypisy
piwo x 2 się chłodzi na wieczór, resztę dnia spędziliśmy na jajecznicy (straszny głód) oraz jakiś zabawach (chyba nie ja, jakoś mnie ominęło), po Exploited przyszedł czas na Queen ("patrz synu, jaka ładna ikonografika"), wieczorne poszły sprawnie, zasypianie o wiele dłużej, ale bezstratnie, palma
to plus lokata sprawiło, że nie było filmowania
Twoje sprawne fryzjerskie dłonie wraz z nowymi nożyczkami sprawiły cuda i wyglądam jak amerykański marines i trzeba się było udać do snu, bo dziecię się obudziło po całości
dłubię lwa w zimie po 20 min do snu, gadają i gadają


24 lutego, środa

zatę Żono ma

popadywa dzisiaj różnie, nawet ze śniegiem, a ja spacerniak miałem słoneczny (foto)
szarpnąłem się dzisiaj na pączka, a w empkiu winyl Ścianki taniej
machnąłem wczorajszą książkę z samego rana (wczoraj ciut nerwowo mi zrobili) i od razu mi się dzień ułożył
zmieniłem sobie nielegalnie krzesło na kuchenne, przynajmniej siedzę prosto
coś trzeba będzie jeszcze porobić, dzisiaj wracam znowu spacerniakiem na wro, jeszcze tylko 5 godzin z kwiatkiem
do gier!
***
zadowolony jestem, że skończyły się te "przeboje trójki", lata 2000 równie popelinowato, wracamy do staroci i włoskich OST!
***
(ależ dzisiaj mam nastrój i humor!)
***
Bill Callahan zaraz obok Avril Lavigne, jestem cudowny
***
wczoraj wieczorem chciałem sobie już popatrzeć na nowe kolorowe, kiedy doszło do mnie, że to dopiero środa i że dłuży mi się ten tydzień
***
powrót spacerniakiem na wro, tam spokojna surówka i przegląd prasy
powrót do domu, pół godziny na kolacje (x 3) i siup wieczorne, zasypianie niezbyt długie, spokojne, palma
następnie Mama zajmowała się gulaszem, a ja cięciem plików, a ponieważ komp zamulał to trwało tak długo, że należało iść już spać
no ok, były jeszcze małe konta, i Arkady mają nową śliczną serię, człowiek chętnie by poposiadał tak w ramach "podróżowania"


25 lutego, czwartek

zatę Żono ma

zatem dopiero czwartek, książka znakomita, spacerniak przyzwoity, poranek zaskoczył białością i 0 stopniem (jednym zerowym stopniem) i już z rana pączki wybrali, cholera
***
hah, odnalazłem swoją starszą genialną fascynację, dla fanów Shellac, którym się przejadło oraz Jesus Lizard, nie można się nie poruszyć
Broadcast Sea — Lost Generation (2011)
***
pooglądane, porobione, wracam do domu, czytając
dwóch tatów w tram
zimno nam zrobili! na zero, a nastęnego dnia rano nawet minusowo
wieczór nam się jakoś rozszedł, wyrwywałem strony z gazety i od samych nagłówków robiło mi się niedobrze, schowam je i przeczytam za 3 lata, jak czytam obecne, może perspektywa się poprawi
***
dziecko chwilami opuszczone bywało też troszczone, a wieczorne udały się tradycyjnie (energia wtedy się ładuje, że hej), zasypianie prawie dobrze (dłużej i trochę rzucania spoczkiem) i luz
a podobno ("dzieci nie śpią, one się ładują")
***
Żona do pysznego gulaszu ugotowała mi makaron kolanka, a ja zafundowałem sobie nowy plik xls, taka zabawa, a jaka słusznam (SPY)
***
i to się nazywa higiena snu


26 lutego, piątek

zatę Żono ma

Fathom (1967) DVD
wspaniale, jeszcze lepiej!, są dodatki!
***
coś się dzisiaj stało (stao), z głowo chyba, bo podśpiewywałem i podtańcowywałem w kuchni, nie w domu
może to przez zmianę krzesła?
niemniej, coś tam przesunąłem z rana i już można się zabrać do normalnej pracy, po normalnym śniadaniu
TE trailery to pełen wypas, większość nie da rady
jest piątek, jest full płyt Sinatry, jest chill oraz orkiestracje
poczyniłem starania, by nie pomylić się w pozyskiwaniu tytułów, które już się pojawiły = jest plan
zatem, do gier!
***
hej kurwa, ależ lecą Sinatry, czy można pić czerwone w tyrce? a ja taki nieprzygotowany
***
no proszę, 16 i już miałem wszystko wyrobione, takie czasy
i jeszcze H3 mi się przypomniało w ramach relaksu
***
poza tym, że nie udało mi się zobaczyć końcówki filmu
Agent X-77 Orders to Kill (1966)
która i tak okazała się rozczarowująca, i mimo że pokłóciliśmy się wieczorem z Żoną, czy to są te same orzeszki, co w szafie, to wieczór uważam za udany
oczywiście to zawsze jest pewna matematyka, jak w 100 minutach zmieścić wszystkie przyjemności, zakładając, że na dojazd "do centrum" traci się 20 min, więc tym razem nie było pizzy, a i po 17:20 jest już mroczniej, ale zaliczyłem zakupy w dwóch sklepach, dwa spacerniaki, przyjemne nastroje, się pouśmiechałem do miejsc, oraz mecz kosza na poważnie
biorąc pod uwagę dawną nieobecność, niedyspozycje, wysokich i grających przeciwników, to było git, nawet kosza trafiłem i wygraliśmy, choć nie było lekko, nie umarłem
była czarna książka, do spaceru była Obijou i jeszcze do domu wracałem przez las, w tram ponownie miałem szczęście do wyrośniętych prostaków, którzy koniecznie chcą pogadać
***
zabrałem ciemne piwo, hazard na komórce i do dyżuru


27 lutego, sobota

zatę Żono ma

wstawaliśmy o 5:40 (yei!), więc jeszcze leżakowałem i leżakowałem, na szczęście w tym czasie dziecko nie spadło z parapetu i się nie zabiło
ponadto zebraliśmy się o 8 i poszliśmy na zakupy, potem było śniadanie
***
Mama pojechała zrobić się na bóstwo łącznie z fryzjerem, w tym czasie podjechała babcia na spacer, więc zaszalałem z zamiataniem mieszkania najlepszym elementem tego był pobyt na balkonie, gdzie słońce naprawdę ekstra grzało w czaszkę
***
po obiedzie (babcina pomidorowa) wybraliśmy się na spacer by skorzystać ze słońca, i skorzystaliśmy z bajaderki oraz mega-bezy-mniam
wieczór nam spełz na niczym, chyba nawet bez Muppetów dla taty na dobranoc, wieczorne oraz zasypianie bez skazy
zebraliśmy się szybciutko z czerwonym włoskim winem i atrakcyjnymi nogami i obejrzeliśmy
The Interview (2014)
się pośmiałem i do dyżuru


28 lutego, niedziela

zatę Żono ma

co prawda wstaliśmy o 6:40, ale tego poranka nie miałem nastroju do zabaw, więc przeżyliśmy do 8 i ruszyliśmy na mieszkanie, śniadanie też wypadło fatalnie (z talerzyka też wszystko "wypadało")
niemniej, po skrótach meczowych (się działo, się działo) i po kawie mieliśmy plany, więc się rozpogodziło, na dworze również
***
pierwszy postój na wro, odbyliśmy niemal pełny spacer z przewodnikiem po Aniołkach, zmarzliśmy, wróciliśmy z zaśniętym dzieckiem, więc obiad, a ja trafiłem na ten mecz GSW-OKC, i na ogromnym tv obejrzałem do końca z dogrywką, ale mną nie targały te emocje, co internet, może gdybym oglądał w nocy na żywo (przypomniały mi się piątki z nba)
później tv kradła czas programami krajoznawczo-kulinarnymi, po kawie, prawie piwie  ciastkach wróciliśmy do domu
wieczór ponownie minął nam szybko, nawet się nie zorientowałem kiedy
pamiętam, że z poranka była Grupa skifflowa No To Co
***
wieczorne i zasypianie w normie, na późną kolację zrobiłem wypasioną zapiekankę z wszystkich resztek, które zaległy w lodówce (m.in. tofu) i po winie i dyskusjach na temat manipulacji w tvp udaliśmy się spać
strasznie gorąco było w tej długej nocy, kiedy dziecko obudziło się dopiero o 5


29 lutego, poniedziałek

zatę Żono ma

rok przestępczy, ale tego nie zauważyłem, "Finneganów tren" nie da się czytać, to można opowiadać na głos, zatem zmiana planów, to będzie na słowotórcze dobranocki po powrocie taty do domu
chłodno wróciło, 0-2 stopnie, spacerniak i zakupy zaliczone
a racja, w sobotę zrobiłem mielone, więc są używane
***
trza było robić i robić, więc ocknąłem się dopiero o 16:10
sporo nowości dzisiaj, i w domu i na zagrodzie, w każdym razie chwilowo koniec z urządzania przez Dorotę Mamo
nowych zakupów dzisiaj nie będzie, grunt, że przesyłka jest do odbioru, ale to jutro
dzisiaj kupowałem chleb i pączki = zjedzone
zielona płyta Back Stage Pass wciąż dobrze gra po latach i wciąż te brytolskie zespoły mają więcej melodii i pomysłów niż cały dorobek polskiego punk-rocka
wieczorne i zasypianie w normie, zatem palma i niedługo trza się będzie zabierać za higienę snu




Brak komentarzy: