poniedziałek, 11 sierpnia 2008

chiny

niedziela, 10 sierpnia
właśnie oglądam spektakularne — albo nawet nie — odpadają masowo, bez jednego strzału dziesiątki polskich "sportowców" — występy na igrzyskach w Pekinie; w ogóle igrzyska to słabe są, plus "profesjonalne" ponad 1000 godzin transmisji tvp — tradycyjnie porażka, naprawdę nie wiem po co ich tam posyłają, sprawozdawców i tych sportowców: po to, żeby jeden z drugim odpadli w pierwszej rundzie?

szkoda pieniędzy

ogólnie Chiny — co prawda gazety teraz otwarcie piszą o nieludzkim systemie i klęsce "zachodniej demokracji", ale jednocześnie bezradnie przyznają, że wolty prezydentów USA czy Francji są po prostu wyrazem zależności gospodarczej, od której nie ma odwrotu — supremacja Chin na świecie jest chyba kwestią czasu (mimo wewnętrznych konfliktów)(oni się nie rozpadną jak ZSRR) — jedyne szczęście (?!) jakie może nas czekać w tej kwestii, że my (współcześnie żyjący) tego nie dożyjemy (= nie będziemy musieli uczyć się chińskiego, zmieniać wiary, prawdopodobnie jako naród leniwy i krnąbrny zostaniemy zwyczajnie wyeliminowani, być może wcześniej przez wielkie państwo rosyjskie)

no proszę, Jasienica poświęcił książkę na to, żeby pokazać, że Polacy nie mają anarchii wpisanej w genetyce narodu, przez wiele wieków w monarchiach Anglii czy Francji występowały mrożące krew nadużycia i działania antyspołeczne, ale jednak najnowsza historia, opór wobec bliskich sąsiadów, a w konsekwencji w jakimś stopniu przyczynienie się do rozbicia i upadku sowieckiego reżimu przynajmniej w naszym własnym mniemaniu utwierdziły ten topik o "wichrzycielach świata", wiecznych anarchistach, ludziach z wrodzoną nieufnością do władzy, nawet własnej

te proste wyorażenia są mocno zakorzenione w nas i Polacy bardzo dobrze się czują z taką opinią, która usprawiedliwia wszelkie postępowanie niezgodne z prawem

w tych gazetowych opiniach bardzo mi się podobała wersja Bugaja, który w liście otwartym oprotestował olimpiadę w Pekinie, ale nie czynił wyrzutów sportowcom (bo nie oni wybierali to miejsce, oni mają rywalizować) ani oglądającym (bo przecież oni zwyczajnie lubią sport), natomiast Tymański pojechał na ostro — oczywiście słusznie przywołując chińskie niesprawiedliwości — mówiąc, że nie będzie takich igrzysk oglądał, bo. W końcu nieoglądanie, to nie jest jakaś istotna forma protestu.

ogólnie najciekawsza była projekcja felietonisty z "Kultury", który pisał o wyścigu po złoża helu na księżycu, które będą za jakiś czas podstawowym źródłem energii; kto wygra (Rosja, USA, Chiny) będzie decydował o tym, jaki system władzy będzie obowiązywał — oczywiście autor życzy sobie i nam, aby wygrali (mimo wszystko) amerykanie — oczywiście to też melodia przyszłości

wracając do codzienności dalekiej od Chin — sobotnia podróż w okolice Nowego Portu (do Mayonesa) w celu zawiezienia gitary do małych napraw pozwoliła mi istotnie nadrobić braki czytelnicze w rzeczonej "Kulturze"; uważam ją od pewnego czasu za doskonały przewodnik po muzyce, książkach i filmach, czy grach komputerowych — może nie wszystko z tego zestawu jest potrzebne, ale zestaw literatury z dodatkowym esejem Pilcha jest bardzo dobrą pożywką

więc dzięki takiej podróży trochę nadrobiłem tej lektury, bo ostatnio martwiłem się, że jedno jeszcze nie skończone, a już nowy tydzień nadszedł, chyba trzeba częściej jeździć tramwajem albo częściej siadać spokojnie na kiblu w domu

są niezłe fragmenty wywiadu z Żuławskim starym, tym od Sophie Marceau — wypasiony koleś (no i wypasione zdjęcie młodego brodatego boga) (ludzie to jednak na starość się starzeją)

no, ale nowa lektura wpadła mi w ręce, wikipediowa historia flmów z 007, szczególnie ciekawe kwestie dotyczą angażowania aktorów, wersji piosenek czy miejsc, w których kręcono sceny - mniam; szczególną ciekawostką jest, że "On her Majesty's secret service" było kręcono w Estoril — i chyba nawet widziałem znajome miejsce z widokiem na port (mam 3 zrzuty z filmu), niestety akurat nie mamy takiego zdjęcia z wakacji, ale przechodziliśmy tamtędy kilka razy, ho ho!

akurat ten film wspominam bardzo miło, wybranka agenta jest całkiem całkiem, akurat w poprzednim "You only live twice" (odcinek momentami naiwnie śmieszny), z genialną piosenką śpiewaną przez Nancy Sinatrę, nie było na czym zawiesić oka — obecnie jestem w połowie, strasznie sentymentalny jest ten odcinek, ja też jestem strasznie sentymentalny, George Lazenby nie jest taki zły (wbrew powszechnym opiniom); co ciekawe, wszystkie jego kwestie (a przecież jest/był Australijczykiem zostały zdubbingowane; co ciekawe znowu, jego występ wtedy został oceniony nieźle, aktor (model) był zakontraktowany na 7 filmów, i wtedy jego agent przekonał go, że w latach 70. taka postać, taki bohater będzie archaiczny i chłopak się wycofał, pogratulować!

refleksja taka, że część aktorek, aktorów angażowanych wtedy do filmów, było u szczytu sławy, grywało w filmach, teraz po latach okazuje się, że zostaną w pamięci bardziej jako postaci drugoplanowe z Bonda niż jako aktorzy z innych obrazów

o wizycie na jarmarku w sobotę nie bardzo jest co wspominać, kwestia "mieszkanie za 5 lat będzie ruderą" jest nieco przesadzona, ale popołudnie na jarmarku zostało popsute; w międzyczasie (w nocy?) miałem okropną wizję powrotu do życia "wyjazdowego" Gdańsk via Poznań — to chyba by mnie zmusiło do napisania intercyzy z wieloma obostrzeniami; a może to wynik tego powolnego smutnego filmu japońskiego (chyba): "Uninvited"; a może to wynik mojego popołudnia pod psem; jednak filmy ze słuchawkami na uszach ogląda się inaczej


niedziela przeputana, a co mi tam!


bohaterką dzisiejszego odcinka była Diana Rigg znana bardziej jako Countess Tracy di Vicenzo

Brak komentarzy: