"Ależ długą trochę przeszedł Mateusz
Kunicki, który zaczął niemal dwie dekady temu z zespołem Kevin Arnold.
Twórcy słynnej “Farelki” przeszczepiali na polski grunt muzykę indie, a
ostatnie słowo powiedzieli płytą “Masto don’t drivers” w 2006 roku.
Kunicki jednak włączał się w różne składy, w tym chociażby Where is
Jerry czy okazjonalnie realizując swoje solowe pomysły jako Vreen.
Przyznam, że efekty jego twórczości były różne i nie zawsze przypadały
mi do gustu, bo często błądziły wokół nienajlepszych pomysłów, schodziły
na mieliznę albo nawet wydawały się swoistą zabawą z muzyką, mało
jednak przyswajalną przez ucho słuchacza. “szwartyszaroszarny” pozornie
może być znów płytą rozmemłaną czy niechlujną, ale dla mnie ta otwarta
forma jest bardzo przekonująca, dzięki czemu to jedno z jego najlepszych
wydawnictw.
Jako Vreen gra przede wszystkim na
gitarze akustycznej, ale sięga też po banjo, czasem pojawia się tu
perkusja. Muzyk snuje swoje muzyczne opowieści prawie bez tekstów,
robiąc wyjątki jedynie w zaledwie kilku miejscach. Kompozycje są
zazwyczaj zatytułowane pierwszą literę jego imienia i cyfrą je
porządkującą. Vreen snuje swoje muzyczne opowieści na granicy bluesa i
folku, swobodnych muzycznych zagrań i zwiewnych melodyjek. Nie sili się
na przebojowość, ale drąży warstwę instrumentalną. Banjo przeplata się z
gitarą, utwory mają prostą konstrukcję. Dzięki temu te krótkie formy
pozwalają się skupić na kompozytorskich zamysłach (fantastyczny “v4”). W
zasadzie dosyć trudno przesadnie poważnie traktować ten materiał –
sprawia wrażenie bardziej sesji nagraniowej, wolnej próby czy zestawu
szkiców. Ale właśnie ta niezobowiązująca forma sprawia, że
“szwartyszaroszarny” jest nagraniem spójnym i konsekwentnym w formie. To
trochę pustynne snucie melodii, rozedrganych form, skręcających na
manowce. Nawet kiedy pojawia się tekst w “zwrotkach” wydaje się
abstrakcyjny, jakby oderwany od rzeczywistości. Najdłuższy na płycie
“uśmiech” wygląda na psychoanalizę albo analizę rzeczywistości, która
jest dobrym wprowadzeniem do tej płyty. Pozornie Vreen brzmi jakby
siedział w pokoju i po prostu grał, co mu przyjdzie do głowy, a potem
rejestrował to na płycie. De facto jednak czuć tutaj spójność i
przemyślany kształt tego materiału, który trwa około 30 minut. Trochę
sennego, absurdalnego, ale też lirycznego, a nade wszystko szczerego,
ujmującego swoją prostotą. Nagranego przez outsidera, ale ze spójnym
zamysłem.
Vreen, szwartyszaroszarny, Nasiono, 2018."
z podziękowaniami dla Jakuba Knery:
1 komentarz:
chciałeś to masz swój sukces hi hi anonim dd
Prześlij komentarz