6 lipca, środa
zatę Żono ma
szkoda, żem jakiś taki niewyspany i zmęczony, że nie ma podjarki dzisiejszym graniem, półfinałem i lekkimi okoliczności
człowiek mógłby nawet pójść do biedry, ale pada i zimno
***
chyba ostatnio marznę nad ranem, więc nie dosypiam, dzisiaj nie zalało łazienki totalnie, wybrałem się sprawnie i czytam resztki sportowe
trza se będzie coś dokupić do śniadania
***
z kolejnych zbiorów lecą same 60s i 70s, z czego nic nie zostanie na przyszłość, bo albo za stare albo niewybitne
***
wracam do wczoraj
***
ową komedię z Dr Goldfootem ratuje wyłącznie Vincent Price, ale jest ok
***
zmęczenie/niewyspanie dało mi się we znaki po południu, pogoda się popsuła (pada/leje), szczęśliwie szybko dotarłem do domu, gdzie wyczilowałem się i spakowałem intensywnie w 15 min
następnie jak ten wielbłądzik na tram i na próbownię, gdzie Johny już
***
podłączanie kabelków trwało 58 min, Wojt nie pił, bo był wozem
a ja pomyliłem się przy sterownikach w programie i połowę zagraliśmy tylko na mikser Wojta = słychać tylko perkusję
potem doprawiłem i było nieźlej, choć gitara Wojta słabiej, perkusja jak zwykle najgłośniej
Johny tradycyjnie stracił wiarę w nagrywanie niestudyjne, wydaje mi się, że zaskakująco miło się grało, głównie soniczne popierduchy na dwóch chwytach, słyszę, że Wojt trenuje na gitarze w domu, bo mnie zaskakiwał podziałami granych riffów, pobawiłem się na ostatnim numerze elektrykiem i tyle tego
***
spakowani częściowo zapraszamy się za tydzień, będzie mi się podobać
Wojt podwiózł pod dom, wróciłem do domu przez las, zaczęło padać
obejrzeliśmy prezenty (naprawdę extra) (człowiek, jak się dobrze ogarnie, to z penem 8 giga może całe życie spędzić wystarczająco)
mecz
Portugalia-Walia 2-0
był nudny i rozczarowujący, również przez wynik, więc musiałem podżerać, skoro piwa już nie było, a potem była akcja z kontem i lokatą
się zdenerwowałem przed snem
7 lipca, czwartek
zatę Żono ma
no to ładnie, 39 min spędziłem na newsach i wyszukiwaniu szaleństw piłkarskich, teraz człowiek sam może sobie skręcić album z Mexico 1986, miast przeglądać zakurzone niewyraźne fotografie powklejane do zeszytu
acz to nie to samo, wiadomo
ach, internet, wspaniałe miejsce
***
za mało wczoraj wypiłem i nie mam kaca, może dlatego, że zdenerowałem się lokatą bankową, która do mnie nie wróciła
***
czytam drugą połowę przewodnika Zielona Polska (2010) i zachwycam się możliwościami zwiedzania i oglądania, aż chciałoby się mieć obrazki na podorędziu, to kiedy jedziemy na spływ?
***
dokupiona prawdziwa kiełbasa i prawdziwy ser do śniadania
chłodno wczoraj/dzisiaj, 13-15 stopni, nie jest to coś, co chciałbym w dłuższej perspektywie obecnego lata
***
a nie, jeszcze musiałem pociągnąć mp3 Godstopper, nową PJ Harvey (jej, jak "szkoda czasu" tego słuchać) i przeczytać o zespole RYBY, czyli muzyka wraca do łask
***
Godstopper - Lie Down (2015)
na okładce płyty realizują mój standard "życia"
***
łącznie ze śniadaniem (pyszne, urozmaicone) kolejna godzina minęła, to co — może do pracy?
***
jest drive
czy to dlatego, że będę oglądał Marsylię z kiepskiego serialu?
***
no to trochę nadziarałem, i zrobiłem pierwsze zamówienie składające się na: "tłuszcz, smażelina, ciężkostrawność, glutaminian sodu"
powiedzmy, że będzie na część pierwszą prezentu
albo po prostu do meczu :D
***
załatwiłem pod drodze bank i moją lokatę, troszkę to trwało, spotaliśmy się z dziećmi na placu zabaw, potem długa droga powrotna do domu, zmęczyłem się i zgłodniałem, musiałem zjeść pieczone ziemniaczki przygotowane przez Mamę, a dziecko jajecznicę przygotowaną przez Mamę — mi poszło lepiej
***
szczepienia już mamy za sobą, zważone i zmierzone
***
siedzieliśmy już niedługo, weekend załatwiony, pokazałem obrazek HD i zrobiliśmy skrócone wieczorne, ale łącznie z karmieniem dobrze wymierzone, i dziecko nawet zasnęło o 21:30, zatem nie było obaw, że dostawa je rozproszy
***
ja tym czasem rozproszyłem się sly vinyl i ledwo zauważyłem, że mecz się rozpoczął
żarcie dojechało, a Mamy nie ma (pojechała po łóżeczko) i jej się przeciągnęło, więc nieco ostygło
***
zrobił się wieczór, po kilku koniecznych ruchach i zwycięstwie
Francja-Niemcy 2-0
trzeba było iść spać, mecz dzisiaj mocno rwał, ale był niezły
jeszcze położyłem przebudzone dziecko i siup
8 lipca, piątek
zatę Żono ma
po przerobieniu disco Godstoppera zrobiłem The Illusion, ale kręci mnie nowy winyl ORB, jest mocarnie zagrany
***
wstawaliśmy z przygodami, ja ledwo wstany, dziecko ledwo wyspane, a już na nogach, i jeszcze kupę zrobiło, podobno później próbowało zasypiać, ale jednak nie
Aleksander rzeczywiście skupia się na postaciach historycznych, i ma swoje religijne poglądy, ale w całości to tylko opisowa przypominajka z historii
***
będę miał dzisiaj pyszny obiad, który wczoraj zrobiła Mama, i coś trzeba porobić, bo za wiele nowych ciekawostek nba nie ma
okazuje się, że są ludzie, którzy podróżują po świecie, "wychodzą ze strefy komfortu"
***
wróciłem zmęczony do domu i bardzo dużo czasu zajęło mi pakowanie się, z czego nie mogłem się w ogóle ogarnąć, a przecież to miał być przyjemny wypad
po drodze dziecko zasnęło, na Siwiałce dom wygląda już bardziej domowo
po piwie i nalewkach poszliśmy spać, ale dziecko nie chciało się dać, wszystkie hałasy mu przeszkadzały, szczególnie te nocne z kotem
potem spało na mojej poduszcze i właściwie nikt z nas się nie wyspał
9 lipca, sobota
zatę Żono ma
zatem wcześniejsze życie w domu i ogrodzie, właściwie niewiele ciekawego, tyle że druga jajecznica z kurkami, potem zaczynam montaż piaskownicy i wcale nie idzie łatwo, ale wkrętarka to jednak jest coś
zasypiam dziecko ok. 12, piję piwo, Mama też śpi, jadę rowerem składakiem = to było przeżycie
owszem, tradycyjną trasę przemierza się o wiele szybciej, ale się trzeba nastarać, i wtedy, przywoławszy wspomnienia z dzieciństwa, przypomniałem sobie, że takim rowerem bez przerzutek to jeździ się również ramionami i plecami dźwigając ciężar pod górę i kolebiąc na boki jak kolarscy sprinterzy przed metą
= dzisiejsze jeżdżenie dla zdrowia na rowerze można sobie wetknąć tylko w dobre samopoczucie, bo wysiłek to żaden
***
potem znowu robię piaskownicę, dziecko mi pomaga, były dwa obiady, jedne dla nas, drugie dla wszystkich, ten składak jazzowy bardzo mi się podoba
bardzo porządny grill z różnościami, nie można było przestać jeść, ja również
dziecko po raz pierwszy widziało PRAWDZIWY ogień w kominku
***
do tego piwo i nalewki, więc po zasypianiu i tych samych rozmowach/marzeniach starego o kajakach na rubieżach Polski późno do snu
robiłem obchód po ciemku po ogrodzie
noc identyczna
10 lipca, niedziela
zatę Żono ma
z niewyspania i alkoholu tak mi czaszka pękała, że ledwo zjadłem śniadanie, po czym o 10 cała nasza trójka udała się na dwugodzinną drzemkę
strasznie pomogło
***
wybraliśmy się na rybny obiad, ale nas rozczarował starością ryb i wegetą, ten spacer tylko nieco udany, pogoda za to w miarę, mimo wyjściowego deszczu i kaloszy Mamy
i w taki to konieczny sposób nieustającej opieki zaliczyliśmy piaskownicę, poziomki, przedzieranie się przez trawy i drzewa, aż do jednego feralnego owocu z krzaka
wiciokrzew suchodrzew
***
więc jeszcze trochę pancake'ów, potem internet, próby wymiotowania i pakujemy się na SOR, ojciec zaprowadził do najbliższego obcego miasta
przyjęcie sprawnie ("powiedz, że pięć"), i następnie korowód opieki w połączeniu z biurokracją, w międzyczasie dziecko przecierpiało płukanie żołądka i podłączanie przewodów, zostajemy na noc, przygotowani jak na porządny biwak
wieczorem to jeszcze się udało dziecko spacyfikować, choć problemy z zaśnięciem w kolejnym obcym łóżeczku były
ale pomiaromierz głośno pikał, szczególnie jak się wyłączał, więc pół nocy byłem na czujce, niewyspanie mocarne
***
w pokoju pielęgniarskim oglądano finał
***
korytarz nocą wyglądał trochę jak pas startowy, acz i tak za dużo świateł w pokojach (pielęgniarski obok nas)
11 lipca, poniedziałek
zatę Żono ma
niewiarygodne, jak może być długie 14 godzin
no i oboje mieliśmy obawy, jak uda się je przeżyć w zamkniętym pomieszczeniu
***
jak już udało mi się zasnąć, to o 7:30 przyszła piguła i kazała budzić dziecko, oczywiście obchód nastąpił później
było w porządku, jakkolwiek stanowił źródło stresu dla dziecka, no i mieliśmy obiecany wspólny nocleg
***
Mama wyskoczyła do auta po rzeczy oraz do sklepu
trza przyznać, że byliśmy wspaniale przygotowani do pobytu w szpitalu
nowa książeczka i nowy traktor, jednak podstawowa książka wciąż hitem
no i spędzaliśmy czas na drobnych aktywnościach, zaskakująco magazyn "Książki" był świetny do wertowania
śniadanie/obiad/kolacja o nieprzyzwoicie wczesnych porach stanowiły pewne urozmaicenie
bardzo ważna rzecz = zdjęli mu kable (łącznie 5, acz wenflon pozostał), więc można się było poruszać
oczywiście była też nuda, zniecierpliwienie i zdenerwowanie, ale przeżyliśmy na kilkunastu herbatach, barowym obiadku i psującej się kiełbasie, którą wymikrofalowałem na kolację, więc wtedy jeszcze nie słyszałem krzyków nowego dziecka
***
przez dzień cały było upalnie, potem zebrała się burza (podobnie jak poprzedniego wieczora), wietrzyliśmy sporo (jedna klamka na wszystkie), była drzemka w ciągu dnia (miło), zasypianie zeszło długo, więc zrobiła się już 21:30 i mało światła, zatem do snu w coraz bardziej śmierdzących ciuchach
12 lipca, wtorek
zatę Żono ma
mam taki schemat, który pracuje niezależnie od miejsca i ilości spożytego alkoholu, mocny sen do 1:30-2:30, i jak wtedy nastąpi przebudzenie to resztę nocy mam z głowy, 2 godziny usiłowania zaśnięcia z przemyśleniami planów dnia codziennego i rozważaniami ostatecznymi, a jak już się uda zasnąć, to sen lekki, wszystkie odgłosy słyszalne, pobudka zawsze na zmęczeniu i jakby nie w tej fazie
***
tej nocy, podobnej do 3 poprzednich, od 1:49 towarzyszyły bolesne wycia z sąsiedniego pokoju, naprawdę rzadni twórcy horrorów nie zaprezentowali nigdy niczego bardziej przerażającego: powtarzające się co pół godziny 2-4-minutowe sesje odgłosów boleści
na szczęście reszta nie słyszała i spała
***
początek kolejnego ciepłego dnia przyniósł oznaki wypisu, który wyszedł mega szybko jak na okoliczności szpitalne (14)
zdjęcie wkłucia, śniadanie, obchód i świetna wiadomość, potem trochę zabawy, która musiała się zawęzić do mniejszej przestrzeni, gdyż dostawili nam łóżeczko z maluchem, nie pobył długo, bo zawieźli ją do Gdańska na neuro, myśmy już byli spakowani, więc jak tylko nadszedł ten moment — wybyliśmy
jeszcze problemy z zapłatą w parkometrze (stąd zakupy w szpitalnym sklepie by rozmienić) i już jedziemy w upale, w korku przez Starogard
***
bez przystanków dojechaliśmy do własnego domu i niemal od razu siup na ogród, by zjeść jakieś słodkie, czerwone owoce
następnie plac zabaw 1 i 2
***
mimo szczęśliwego zakończenie wieczór nie był udany, aczkolwiek udało się i oglądaliśmy finał Euro 2016 nie wiedząc
to jednak Mama totalnie w stylu Ciotki zrobiła mi z wysokości fotela obszerny wykład, jak wychowywać dziecko
a ja przecież w tym czasie robiłem maliny (pyszne) i jabłka do słoików (też pyszne), no i przecież leciał mecz! w końcu poszedłem nie poznawszy wyniku
13 lipca, środa
zatę Żono ma
ha! wolne!
ha ha, tak, wstaliśmy o 6:45 kochany maluchu
a łeb nasuwał
***
to przeszła środa, ale trza pisać (jakoś)
***
wybieraliśmy się na wro, więc po ostatnich przeżyciach i wspólnych pobytach, również ten zaliczyliśmy razem, podczas zasypiania dziecka (Babcia) wybraliśmy się na spacer zakupowy, czyli biedra i tort (okolicznościowy) (zegarek się powiódł), pełne siaty
***
potem, pożyczywszy wyżynarkę miałem 4 godziny dla siebie, które rozplanowałem i wypełniłem krok po kroku, począwszy od empiku i gazety z piłkarzami, przez niezywkłe bogate chińskie zakupy w lidlu, znowuż zebranie czarnych porzeczek na działce, wyszykowanie się (i sprzętu), wycięcie jednego (na razie) otworu i siup do próbowni
***
tam zmarnowałem trochę czasu czekajć na przyjście Wojta (bus nie dojechał), w dobrym alkoholowym nastroju i paczką pełną paluszków zmarnowaliśmy za dużo czasu a fajny nr Wojta, przy którym chciałem grać na perkusji (Johnego nie było)
ale pozostałe kilka smętów w stylu Thustona było miłe i przyjemne, Wojtowi się miło słuchało drugiej gitary, a ja mam podobne wrażenia, jak słuchałem tego któregoś wieczoru, zabieramy się za miksowanie! (brawo! hura! tego nam brakowało na świecie!)
***
pojechaliśmy busem do domu, ominął nas deszcz, zanieślimy kawał sprzętu i wróciłem do domu przez las całkiem ululany, to było bardzo intensywne popołudnie
14 lipca, czwartek
zatę Żono ma
zaległości zaległości
zaległości zaległości
ale to jeszcze nic, cośmy mieli w zanadrzu na dzisiaj i jutro
***
zatem wracam do tyrki, omówione zaległości (a tu oczywiście NIKT NIC nie zrobił!), na szczęście z widokiem na święto lasu, czasu nie było na opisywanie rzeczywistości
***
i było pracowicie, ale dość pogodnie, właśnie ze względu na wizję przyszłego tygodnia, podciągnąłem sprawy
***
wróciłem do domu, zacząłem robotę, bo dziadkowie się ociągali, mieli być na 18, ale zaczął padać DESZCZ, potem dostaliśmy prezenty, aczkolwiek zrobiło się już późno i kiedy już mieliśmy się szykować dziecko puściło pawia = zaczęło się
***
zatem noc była już przechlapana (dosłownie), zeszły wszystkie prześcieradła i piżamki (rozwolnionka jak malowane, pływające), dopóki jeszcze byłem na chodzie, to przerzucałem mokre ciuchy, trochę udało się pospać
***
a w międzyczasie padało i padało, raz wychodziłem na dwór wyrzucić śmierdziuchy, podobało mi się to lanie wody, i podobały mi się te zalania węzłów komunikacyjnych (śledziliśmy widoczki i wieści na www)
aczkolwiek nie przewidziałem konsekwencji dla Wrzeszcza
15 lipca, piątek
zatę Żono ma
22:37 i jestem zmęczony, teraz trzymamy kciuki, by nie rzygnął
no i żeby się nie odwodnił (ale nie pił za dużo na raz)
teraz mogę zacząć od poniedziałku
***
po takiej pół przespanej nocy, w obliczu choróbska oraz prawdopodobnego zalania dróg dojazdowych, o 6:29 postanowiłem spać dalej, ale o 8 obudził mnie Johny i zmartwił, że dziupleks zalany = cały sprzęt w pizdu
***
myśmy "spokojnie" siedzieli w domu, z początku w ogóle źle pomagając dziecku, wiec to womitowało kilka razy do 13, wtedy zaczęliśmy ustalone procedury
oczywiście nie pomagało nam, że w bloku nie było wody (w taki dzień!), ale ekipa pracowała koparką (szkoda, że dziecko nie widziało) i sprawili się do 16
***
dziecko ledwo żyje, co chwilę śpi, dwukrotnie wybieraliśmy się do szpitala, ale bez decyzji, niemniej wszystko spakowaliśmy zgodnie z potrzebami
jakoś udawało się powstrzywać dziecko od picia (te 15-minutówki były strasznie długie), ono nie wymiotowało, więc dotrzymaliśmy do wieczora, Mama ponownie pełniła dyżur
***
ponieważ mi się spieszyło, to porobiłem robotę w domu w piątek i w sobotę, trochę to przyspieszyło
ucieszył mnie jeszcze Johny wieścią, że naszą salę uratował próg i wyższe położenie względem reszty dziupleksu
16 lipca, sobota
zatę Żono ma
pół soboty bardzo podobne do poprzedniego dnia, tyle że z wodą, a ja nie rezygnuję z jajecznicy, skoro ktoś jeść w domu musi
chiński makaron z kartonika zjedliśmy bodaj poprzedniego dnia
dzisiaj był kalafior i białe mięso, choć dziecko oczywiście nie (zakupy większe jakoś tak rano zrobiłem)
jednak w połowie dnia coś drgnęło i młodzież zaczęła reagować, a nawet ksiażeczka
***
popracowałem i siup do snu
17 lipca, niedziela
zatę Żono ma
niewiele pamiętam
jajecznica tak
zakupy piwa i cukru, o occie zapomniałem
a racja, skoro dziecko już coraz bardziej żyło zająłem się sedesem a potem szafką
więc na pierwszym spacerze była Mama, uzbrajałem rurę silikonem — wszystko na nic, cieknie jeszcze bardziej
podobnie jak nowe śruby w spłuczce (w poniedziałek zmieniłem na stare)
podczas drzemki miałem golić trawę, ale wezwano mnie do domu
mieliśmy obiad, potem machnąłem umywalkę z uposażeniem, szafkę oraz "hydraulikę" — trochę nerwów było, ale jak woda poszła, to nie pociekło, więc jedynie ten odpływ pozostał
***
wieczorem wybrałem się na porządne strzyżenie z muzyką, malinami i chillem
działka wygląda jak zwykle jak działka, jeno że mi się podoba
do domu wróciłem strasznie zmęczony, i takiż tym dniem położyłem się spać
Mama czytała instrukcję nowej gry
wszamałem słone paluszki (zamiast dziecka) do snu
***
odnotować należy, że w tym czasie gdzie kiedyś zrobiłem ogórki małosolne, kilka słoików konserwowych, pewnie z 10 musów jabłkowych w różnym stylu, kilka zwyczajnych malinowych i wspomniany (?) jeden wyjątkowy z czarnej porzeczki
18 lipca, poniedziałek
zatę Żono ma
England.vs.Germany.Euro.Quarter.Final.1972
śmieszne to było, ale telewizja kolorowa, no i nazwiska
***
dymam na piechtę na Bażyńskiego, by zakupić bilet
***
okładka, stylówa i motor Behemoth = estetyczne
***
jak w tytułowym serialu z młodym Bruce Willisem, ale wychodzi na to, że już jutro zdołam się ogarnąć
przypomnę: w zeszłym tygodniu byłem w tyrce 1 dzień
***
jest kilka programów piłkarskich o dawnych gwiazdach do ściągnięcia
poszukiwanie pełnych starych meczów może być utrudnione bez torrentów
a taki Meksyk 1986 kusi
***
zaczajam się na życie oceanów, bo dokumenty też kuszą
***
skoro już się nachodziłem z rana, to dokupiłem sobie śniadanie pod tyrką, a pozostawione mleko skwaśniało, jak już podjadłem obiad o 14, to jestem najedzony do końca, drugie danie na jutro, dzisiaj pizza w parku
***
ów dzień w tyrce był niezły
wyszedłem w ten niby ciepły niby zimny dzień po małą pepperoni, pysznie, spokojnie, miła przechadzka w pół górki (całą planowałem na środę) i zdążyłem na wcześniejszy bus do Gdańska na wro
strumyk jeszcze szalał w parku, szedł pełną parą, z bardzo wysokim brzegiem, jak wtedy przy powodzi
***
wróciliśmy do domu i po położeniu dziecka przed tą 21 zrobiłem się strasznie zmęczony i po czynnościach musiałem iść spać, chwilę po zaśnięciu udałem się po miskę do towarzystwa, i tak spędziłem całą noc na przewalaniu się po całym wyrku, i powstrzywywaniu przed wylewem jedną bądź drugą stroną
19 lipca, wtorek
zatę Żono ma
no to nieprędko uzupełnię braki — grypa żoł. się przypałętała
***
euro 1980
finał RFN-Belgia 2-1nazwiska, gwiazdy
***
Arsenal-MU (1 lutego 2005)
mecz podwyższonego ryzyka, jeszcze więcej gwiazd (Ronaldo dzieciak), zabawne stroje piłkarskie
***
w końcu jak już załatwiłem podstawowe rzeczy uznałem, że już nie wytrzymam z głową na podorędziu, chce mi się spać
to i w połowie pojechałem do domu
***
powolutku
się walnąłem w małym pokoju i tak do 18
potem się walnąłem w dużym pokoju i tak od 20 do 8, w międzyczasie słuchając polskiego dubbingu
20 lipca, środa
zatę Żono ma
kupowanie płyt teraz nie pomoże w nastroju
szczęście, że zjadłem te pół bułki z rana, bo teraz post
nie wiem czy ogólne osłabienie, czy może ból pały, a może bardziej kręgosłupa
dziecko bardzo ładnie przewraca kartki paluszkami
i wie, że trzeba rozłożyć koc przed pójściem na balkon
więc oglądam półgodzinne filmy na półleżąco, bo więcej treści, nad którą mogę się skupić
***
poszedłem (powolutku) na 12:30 a skończyłem o 13:35, i jeszcze muszę donieść nip cholera
***
i oglądam dalej, będzie odrobione na parę lat, x czasu temu też tak oglądałem na łóżku, na szczęście jeść się nie chce, elektrolity
***
Inon Zur — Fallout 4: Soundtrack
zaskakująco w porzo muza
***
widzę, że koncert Wilco w Białymstoku to fajny był
Borys przestaje pisać odcinki do porcysa (nie żebym czytał)
***
dzieci wróciły, to małe eksploduje energią, więc nie będzie spania o 19
ze mnie oczywiście nic nie było, więc po kolejnych elektrolitach powłóczyłem się spać
21 lipca, czwartek
zatę Żono ma
400 Days (2015)
machnąłem niechętnie, w oczekiwaniu na przepięcie kompa
***
teraz lecę
The Southern Star (1969)
bo nie muszę za bardzo uważać podczas oglądania tej komedii z George Segalem, Ursulą Andress i Harry Andrewsem, do tego znana muzyka z winyla z piosenką Matta Monro
***
wstałem nawet wcześniej od dzieci, gdyż Mama wybróbowała wczoraj nową metodę zasypiania bez smoczka, co zajęło długo i skutkowało 3-godzinną przerwą w nocy, Mama strasznie niewyspana, a dziecko machnęło 4 prawdziwe kupy, aż się zmęczyłem dźwiganiem
***
o 10:30 pierwszy ryż, bardzo się ucieszyłem
dzieci poszły po maliny i jabłka na działkę
byłem jeszcze spowolniony i z głową, ale kręgosłup i mięśnie lepiej wytrzymały tę noc, zaczynam od dalszych części dokumentów
zaniosłem nip i otrzymałem zwolnienie od tych niemiłych obsługujących, mi na dworze nie było ciepło
***
Tinker Tailor Soldier Spy (2011)
zrobiła się okazja, więc zrobiłem go, tak to było ucztowisko, toczyło się powolutku, znakomicie kręcone, jakość, ujęcia, miejsca, stroje, paplam bezładnie, przynajmniej wiem, skąd jest świąteczna piosenka
kapitalna scena na zakończenie, poza tym wiele dramatów małych i dużych, intensywnie wciągające, kłania się "Page Eight"
***
przyszły dzieci kiedy akurat znalazłem kilka starych finałów NBA, w dobrym miejscu
po rozbieganej kolacji była kąpiel i strasznie długie zasypianie bez smoczka 2
w tym czasie siedziałem i grzebałem mniej konstruktywnie
są plany na jutro
poszliśmy spać jakoś koło 23
do snu
El Clan (2015)
22 lipca, piątek
zatę Żono ma
wstawanie w porze z dzieckiem, dzisiaj na przykład nie pozwalały spać uda
przez myśl mi przeszło wczoraj, że może kleszcz, Ty zaś wypowiedziałaś to dzisiaj na głos
dopóki nie zjadłem dwóch posiłków, byłem nieco zabiedzony, ale bułki przepyszne
dziecko od rana z energią i głodem, wciąga i wciąga (tak samo jak wczoraj w ciągu dnia), pojechali spędzać dzień na wro
zatem był jeszcze ryż z marchewką, którą przypaliłem oraz banan, ekstra
jedynie się denerwuję, że ten komp tak marnie działa (potwornie zmula), jak się otworzy kilka stron
aż z tego powodu dokończyłem album Gaudiego
niemniej, plan był, realizuję te filmowe
***
przy okazji odłuch winyli, co leżały na kupce, niektóre nawet nierozpakowane
***
dziwne to dzisiaj uczucie by nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów głową i nie zmieniać zbyt szybko pozycji z siedzącej na stojącą, powolutku
spodziewałem się dzisiaj więcej siły
***
cały boży dzień spędziłem przy otwartym balkonie, siąpiło
a ja nagrzewałem kompa aż miło, spełnienie
***
dzieci wróciły o czasie, nastąpiły wieczorne, nie wiem, czy to już wtedy nastąpił powrót do smoczka (Mama zadecydowała)
i trochę później do snu
***
Mama chciała obejrzeć film, więc musiałem zadziałać i przy okazji znalezłem bonus do Star Wars VII, ekscytujące, obejrzałem najpierw krótkie, potem długie
23 lipca, sobota
zatę Żono ma
dzieci już musiały jeść, ja też, więc skoczyłem po TE bułki i warzywa
cieleśnie słabo, ale było lepiej, szczególnie jak odkryłem, że twaróg leży w moim zasięgu, no i dzisiaj mięso!
***
ponieważ pranek się rozszedł, to poszliśmy na próbę z dzieckiem na mały spacer (godzina) przed drzemką, dało radę, drzemka też
***
zajęliśmy się obiadem (rosół) oraz pieczenią z piersi kurczaka, do tego buraki gotowane (carpacchio buracchio) i akurat zdążyliśmy na pobudkę
***
cieplej dzisiaj było, chwilami słonecznie, poszliśmy RAZEM na działkę, zebrać maliny, jabłka
następnie udałem się z dzieckiem po placach zabaw, męczące, ale udane, stanie jest męczące, chciałoby się usiąść
***
już robiłem wieczorne i zasypianie
***
jak już obejrzałem dodatki, to zachciało mi się filmu Star Wars VII, to też oglądałem do snu
2004, Rodoz, Genadi, Ambelia
"zainspirowany" kiepskimi wygibasami do jednolitych selfie znalazłem resztki w sieci, co zapamiętało moje oko, to jednak wioska była, i to mało powiedziane, niemniej kebaby były wyśmienite, dziwne, że sklepu nie pamiętam, a plecione foteliki tak
no i hotel–widmo
na początku Grecy zaskoczyli Portugalię, a następnie całą piłkarską Europę
w trakcie zaś Detroit Pistons zrobili ku ku LAL