Jak pisze siostra Wendy: "Od samego patrzenia na to wspaniałe dzwonko ryby po prostu leci ślinka". A przecież kto jak kto, ale ona się na tym zna.
wtorek, 27 marca 2012
Jak rozumieć malarstwo?
Jak pisze siostra Wendy: "Od samego patrzenia na to wspaniałe dzwonko ryby po prostu leci ślinka". A przecież kto jak kto, ale ona się na tym zna.
poniedziałek, 26 marca 2012
Sharon Jones and the Dap Kings — 13.03.2012, Teatro Circo Price (Madrid)
— ale jakaż to sala!
— może nie za blisko sceny
— ale jakaż to sala!
— wyobrazić sobie największy duży bęben do perkusji
— rozległości śpiewającej pani z chórku były ponad to
— w roli głównej Sharon Jones, ponadto występy wokalne dwóch pań oraz kierownika muzycznego zespołu
— na bosaka
— afro afro afro!
— zadziwiające: sekcja rytmiczna była biała
— na basie kobieta (też zadziwiające)
— scenariusz, ruch sceniczny, brzmienie
— ta co wolała umrzeć niż zagrać w Bygdoszczy może się schować
— całkiem wiele pamiętałem w płyty
— koncertowo dużo lepiej
— bo: piosenki ok, ale 6-7-minutowe funkujące transidła, mniam
— to jak być na koncercie Jamesa Browna w spódnicy
— mistrzowska podróż w czasie
sobota, 24 marca 2012
Dragon the Smok — odc. 11: Stosunkowo porządny
WHERE IS JERRY — 26.01.2012, TwO, akustycznie
wtorek, 6 marca 2012
Dragon the Smok — odc. 10: Do czasopism nie
luźności
mimo niezaprzeczalności istnienia moich ewidentnych braków (tak, miewam takie), wg najnowszych doniesień (naukowych) kwestia o zdrowiu nabiera niebywałej aktualności; i tego będę się trzymał.
testamenty wciąż pozostają w modzie, więc wystarczy się zwrócić.
w tym roku na zwiedzanie wybierają się również kasety, walkman i wiekopomne słuchawki.
pół kroku do przodu, ale co tam: jutrzejszy odcinek jest fajny, już mi się morda śmieje.
z tym barem piwnym nie żartowałem — życie wygląda teraz inaczej. poskręcane. bosssko.
no ej, i słońce właśnie wyszło
poniedziałek, 5 marca 2012
Dragon the Smok — odc. 9: Ta dam! Nikt nie spodziewa się...
piątek, 2 marca 2012
MIŁOŚĆ II — Ostatnie starcie
Usiłowałem pozbierać swoje myśli. Ani jedna nie chciała się przystosować. Każda z nich była inna od drugiej, ale też żadna z nich nie była pełna. Byłem pełen myśli (dodajmy, w znakomitej większości przygnębiających). Zalany byłem mieszanymi uczuciami. Szczerze mówiąc, to krew mnie zalała.
A zaczęło się tak niewinnie. Co ja gadam. Nic z tego co się wydarzyło, nie było niewinne. Wyobraźcie sobie taką sytuację, kiedy po długiej podróży, potwornie zmęczeni całym dniem pracy, życiem i przeżuwaniem przedwczorajszych kanapek z żółtym serem, które żona zrobiła wam na podróż, wracacie spokojnie do domu, nawet z lekkim uczuciem radości, nie koniecznie dlatego, że znowu zobaczycie własną żonę, bardziej z powodu obietnicy rychłego odpoczynku w ciepłej pościeli, z ulicy widzicie zapalone światło w mieszkaniu, które oznajmia wam, że wasza żona jeszcze nie śpi, a jeżeli śpi, to przynajmniej udawała, że czeka na was, a wy cieszycie się, że za chwilę spełni się to, co sobie wymarzyliście. Niekoniecznie seks, mężczyźni wykazują większą aktywność nad ranem, wasza żona już zdążyła się tego nauczyć, po prostu ze spokojem, przytuleni małżeńsko do siebie udacie się na zasłużony spoczynek.
I teraz, wyobraźcie sobie, własnym kluczem otwieracie drzwi od mieszkania, macie trzy komplety kluczy, trzeci dla waszej przyjaciółki (bardziej przyjaciółki waszej żony niż waszej), która podlewa wam kwiaty, kiedy wyjeżdżacie gdzieś na kilka dni, tak więc własnym kluczem dziarsko otwieracie drzwi, by z impetem wpaść do mieszkania i zakrzyknąć ze wszystkich sił w płucach:
— Kochanie, wróciłem! — mimo że już jest po 22 i cisza nocna trwa od dobrych trzech i pół godziny.
Krzyczycie, ale kochanie, czyli wasza żona, nie odpowiada, bo dopiero co przeciera swoje rozespane oczęta, co zauważacie wchodząc do pokoju i kładąc torbę podróżną na krześle. Oprócz waszej żony, która przeciera rozespane, czy zaspane, wszystko jedno — dopiero co się obudziła, oczęta, zauważacie również pana Jacka, czyli kolegę z pracy waszej żony. Pan Jacek nie przeciera swoich oczu, bo wcale nie spał, co więcej, nawet nie czuł się śpiący, bowiem, trudno jest zasnąć przy takiej kobiecie jak wasza żona, o czym wy sami wiecie najlepiej. Chrapie, i tak dalej.
Pan Jacek wyciąga do was dłoń na powitanie i potwierdza, że wasza żona chrapie i tak dalej, na co wy w odpowiedzi strzelacie mu w mordę, aż zatacza się na przeciwległy koniec waszego niedużego „dużego” pokoju. Wasza żona nie reaguje, gdyż dobrze wie, że w takich sytuacjach w ogóle nie ma po co z wami dyskutować, jedynie kiwa z pożałowaniem głową i ubiera duży niebieski szlafrok, zresztą wasz, bo ona swojego nie posiada.
Pytacie się więc pana Jacka, gdy już się pozbierał z podłogi, co on tu do cholery robi, na co on odpowiada, że był niesubordynowany, i złamał obietnicę daną waszej żonie, że wyjdzie przed północą, ale gra komputerowa, tak go wciągnęła, że kompletnie zapomniał o danym przyrzeczeniu. Ponadto stwierdził, że może wyniknąć z tego przezabawna sytuacja, kiedy wy zobaczycie go w waszym mieszkaniu dobrze po północy, na co wy ponownie strzelacie mu w mordę, żeby odechciało mu się podobnych żartów na przyszłość, a pan Jacek zatacza się wiadomo gdzie. Gdy już sytuacja została rozładowana, przyjacielsko żegnacie pana Jacka przepraszając za kłopot i grzecznie idziecie umyć ząbki przed spaniem. Przytuleni z żoną do siebie zasypiacie i dopiero gdzieś nad ranem uświadamiacie sobie, że wy cholera nie macie komputera, ani tym bardziej gier, gdyż okradziono was do szczętu jakieś dwa tygodnie temu. To było opowiadanie o miłości.
Mateusz SuperForce General
ADM. I N I S T R A T l O N
JOHANN VREEN, Majerle (DZIEŁA ZEBRANE, 1998)