czwartek, 8 grudnia 2016

1–14.10.2016


Belong - October Language
tata ma "urlop"

1 października, sobota

zatę Żono ma

to była naprawdę krótka noc, bo Mama późno poszła spać (0:00), ja tym bardziej jeszcze później, a dziecko przyszło przed 7, więc to mogło być 5 godzin snu, było tak ciemno, że jeszcze nie pora na Słonia Trąbalskiego, zatem trochę poudawałem, a potem ratował David Attenborough i jego arka, wraz z dodo, Mama dosypia
***
potem szybkie śniadanie, ale pełne i przy stole, jedziemy do miasta na 10
tam z Babcią szlajamy się po mieście, poprzez piekarnię Mielnika, Długie Pobrzeże, i wspaniałe słońce i ogólnie pogodę o tej porze roku, aż chciało się tam zjeść drugie śniadanie gdziekolwiek
miało być po fr, ale zamknęli, więc poszliśmy na naleśniki, przy okazji po raz pierwszy zobaczyłem nową Stągiewną
być może przez dziecko przeszkadzające mi na kolanach, i chłodne i nieciekawe nadzienie uznałem, że naleśniki nie będą moim kolejnym wyborem na mieście, ale poszło, przynajmniej dziecko (w nowym kubraczku) bawiło się dobrze
***
wracamy na drzemkę na wro o 12:50, dzieci śpią, tata ogląda smutny film o Czyżewskiej
Aktorka (2015)
4 schabowe klepane w powietrzu, bułka tarta z molami, ogórek, w końcu o 15 budzenie, obiad, w międzyczasie zdążyłem przesiąknąć ziąbem
wracamy do domu, a tu jeszcze pół dnia do przebycia, na szczęście zaczął padać deszcz, co uratowało mnie przed spacerem, przecież nikt inny by się nie wybrał
ponieważ ostatnio dziecko ma tendencję do kopania piłki, więc
Celtic-Manchester City 3-3 zacząłem oglądać i tak zeszło do wieczora, późnego oczywiście
tak byłem już nieprzytomny wieczorem, że po myciu (wczoraj dzień dziecka) poszedłęm spać o 21:15, nawet nie potrzebowałem piwa


2 października, niedziela

zatę Żono ma

od paru dni słuchamy
Jerry Fielding - The Gauntlet (1977)
to tak dla zanotowania
spałem ładnie (tylko 3 pobudki) do 8, ale jednak wciąż wymęczony, po śniadaniu (nie przy stole), zbieramy się i jedziemy
***
Straszyn może niespecjalnie, ale Radunia ładnie, monumentalnie się rozlewa, nie spodziewałem się, chciałbym na kajak
jeden postój dłuższy w zakątku nad wodą, potem chwilę przy koniach, i ostatni na zakręcie rzeki, z łabędziem, przy ślimaku było trochę płaczu, ale ogólnie dziecku mogło się podobać, wytrzymało drogę powrotną w wózku (może dlatego, że było jeszcze jedzenie)
pogoda wyjątkowa, chwilami na krótki rękaw
***
w sklepie już było mniej przydatne, ale zrobiliśmy spore zakupy (piwo, piwo, piwo i piwo) i wracaliśmy powoli do domu, ale ono zasnęło tylko na 10 min, a w domu już nie = długi dzień przed nami
***
Mama wolała się zająć obiadem, ja przesiadywałem na balkonie w słońcu, bawiliśmy się nieźle, było ciepło, następnie schabowy na obiad oraz pieczone (ugotowane w czwartek) ziemniaki, na gorzko, bo oliwa
nie zjedliśmy mega dużo, ale czerwona kapusta przepyszna
***
Mama wolała umyć włosy, więc wybraliśmy się z dzieckiem na działkę, a ponieważ pogoda była wyjątkowa, to i pobyt był długi i udany, łącznie ze wspólnym zbieraniem pigwy, dużo w tym roku wyszło, prócz tego kopanie i łapanie piłki, zabawa w chowanego, tarzanie się po  trawie, same atrakcje
wracamy do domu na kaszkę na kolację oraz wieczorne, których nie do końca pamiętam
z pewnością wylała nam się wanienka, trochę powódź była, jako że to już późno, to i zasypianie nie do końca trudne, Time Tunnel dojechał do Billy the Kida, ja dotrwałem do prysznica, a następnie zabrałem się za notowanie zaległości w notatniku i do drugiego piwa mi zeszło, a potem już musiałem szykować kaszkę na noc, bo 22:30
***
z ciekawostek nowość!
John Barry - Raise The Titanic (The City Of Prague Philharmonic Conducted By Nic Raine) (1980) jest przedsprzedażowo do kupienia ($25.68)
jeszcze nie wiem, ale pijackie emocje są


3 października, poniedziałek

zatę Żono ma

odpowiednie dać rzeczy słowo:
http://www.porcys.com/playlist/kristen-salto/
acz trzeba przyznać, że to zacne wyróżnienie:
https://www.youtube.com/watch?v=nJ3pPKWW0qk
***
wbrew wczesnej porze nie spałem zbyt dobrze, bo mnie Mama tymi napominaniami, co to mam zrobić z dzieckiem zestresowała, więc mózg myślał o tym przez pół nocy, do tego mleko o 4 i jeszcze 3 spore pobudki w międzyczasie, sikanie do pokala, a następnie dziecko już było na nogach o 6:30, Mama do pracy, a ja jeszcze śpię/umieram z niedospania
ale czekają nas zadania (wszystko opowiedziałem)
***
śniadanie słabo, ale zbieramy się i tram na Zaspę, następnie do lidla
tam biedni Polacy wykupują chińskie rzeczy dla dzieci, też się wpisałem w ten trend, prócz tego kupiłem pół litra
emocje były, rzeczy o małym rozmiarze mało, matki szaleją, dzieci ryczą, a kasy po wystaniu ogromnych kolejek nie przyjmują kart płatniczych
jak już szczęśliwe wyszliśmy zaczęło padać, więc znowu tram, następnie kwiaciarnia (imieniny), potem mięsny (straszna pani — dziecko płacze — nie mieli, bo tępe ma nie tylko ostrza) i jeszcze piekarnia, ledwo wszedłem z wózkiem na półpiętro
***
po kaszce i pieluszce do drzemki, 80 min, w tym czasie nieco odetchnąłem i przygotowałem się do obiadu
zakupiłem roczny abonament na 6. graczu
po przebudzeniu (bez płaczu) zrobiliśmy razem sałatę z sałaty, podjedliśmy czerwoną kapustę, po 45 min grilowana pierś oraz makaron (hit!), z makaronu dokładka
strasznie mnie ścięło do snu, tak minęło od 13:40 do 16:00
potem ubieramy się i idziemy na mokre boisko, bawimy się w kałużach, depczemy trujące białe kuleczki, nawet udało się gazetą wytrzeć huśtawkę, do 17:30 już mocno zmarzłem a i buty i spodnie mokre, wracamy
Mamy jeszcze nie ma, bo manifa, jemy dokładkę obiadu z makaronowym hitem, ale nawet jak Mama wraca, to dziecko jest już zezłośliwone i wypróbowuje cierpliwość, a przecież miałem dla niego cały dzień dzisiaj, nic to, wieczorne załatwia Mama, ma szczęście, że nie musi iść na działkę
notatniczek pamiętniczek
Wilco Schmilco


4 października, wtorek

zatę Żono ma

oki, plan jest taki, że dokańczam historię własną (ostatni weekend), potem się bloguję, wieczorem na filmowo, notatniczek mogę podczas zasypianka, przed nami druga połowa drugiego dnia urlopu
***
dzisiaj w nocy wiele pobudek, może dlatego, że dziecko trochę katar, ale przynajmniej spaliśmy do 7, prawie się wyspałem
zbieramy się, oczywiście zbyt rano, to śniadania nie ma, wziąłem zestawy do pudełka, sobie kanapkę, chociaż mogłem się objeść na mieście
ubieramy się bardzo ciepło, bo wieje jak chuj, choć słońce bywa
***
powiedzieć, że mam sentyment do tego miasta, to łatwiej powiedzieć do czego sentymentu nie mam
tram do wrzeszcza, i tam, przez 3 windy i dwa automaty kupujemy bilet i jedziemy do Gdyni, dobrze, że to tylko 26 minut, bo zachwytów pociągiem starcza na 16
tam wciąż jest ładnie, drobnoprzedsiębiorczo, nietłocznie, znajomo, w końcu przespacerowałem kawał Gdyni niejednokrotnie i nie przy jednej okazji
***
więc przy wiejącym wietrze, sporej fali i wspaniałym słońcu na Skwer Kościuszki z wizytą w pysznej piekarni pączków, Błyskawica, Dar Pomorza/Młodzieży do wyboru, potem obok akwarium, następnie ekstra marina, nawet z czymś ekstra: dźwigi wyciąganie jachtu na brzeg (jak ja bym chciał się znowu przepłynąć), potem plaża, widok na caaaaaały bulwar i rozpryskujące się oń morskie fale w słońcu, tam w oddali wzgórze Nowotki, plaża zalewana falami, na piasku spychacz (trochę strach) i choć czas się kończy, to znakomite zwieńczenie z placem zabaw
pędzimy z powrotem, kasa, bilet, winda, wózek, skm i o 12:30, jednak kaszka
potem długie i denerwujące zasypianie
***
przypomniało mi się, że moja radość z oczekiwania na For Carnation zbladła wobec faktu, że nie udało się zdobyc Seam, to tak jakby wzór z życia
***
myśl z zeszłej soboty: już nigdy nie będzie genialnych frytek czy ciepłego kebaba na zachwycająco kiepskim filmie na przeglądzie w kinie "Neptun"
(notabene, ciekawe, jak to się wszystko zaczęło, na dojmującej jesieni i padających seansach, ze spacerami pomiędzy)
***
(w tle puścić piosenkę Świetlików z Lindą)
***
drzemka była długa, do 15:20
obiad wypadł słabo i denerwująco (jeśli chodzi o jedzenie), bo wspólne robienie sałaty ok, za chwilę wraca Mama, ponieważ jest wciąż wcześnie i jasno, nie ma co się opierdalać, ubieramy się bardzo ciepło i w czapki i nowe buty (zaakceptowane) i idę z dzieckiem na górkę, gdzie jest jeszcze jasno i miło z widokiem na hobbiton, przyjemnie się zbiega i upada, a potem siedzi i leży w trawie, tym razem bez pudła = z walkmanem, póki akumulatorki, ostatecznie huśtawka, dziecko ogólnie jest bardziej znośne na dworze niż w domu, gdzie można dostać szału
potem już Mama zajęła się wieczornymi itd.
***
szkoda, że nie robiłem zdjęć tych gdyńskich refleksów

Ikebe Shakedown

5 października, środa

zatę Żono ma

dziecko wstało o 6:30, a ponieważ wczoraj zaniedbałem się na plikach i necie do 23:15 (kupić 007 Taschena), trochę  było mało, niemniej, tylko 3-4 pobudki, więc spanie godne
ale trzeba było wstawać
***
śniadanie mieliśmy "wystawne", tzn. wystawiłem wszystko co mamy (niewiele) i też niewiele dziecko zjadło
większość dzisiaj robiłem powoli, bo jakoś trzeba było ten długi wietrzny dzień zmóc
***
ubrani na ciepło (w rękawiczkach i tak mi ręce zmarzły), biedra w wichurze (sporo dobra), śliwki i ziemniaki w warzywniaku, flądry i makrela w rybnym (4-osobowa kolejka!), wciąż wcześnie, więc coś dla dziecka: plac zabaw — udało się
***
zwinęli już fontanny na zimę
***
powrót (cholernie ciężki i zapakowany ten wózek), tym razem nie zapomniałem muzy, choć na E trza było odpowiadać co 10 s
śliwka, kaszka, pielucha, razem obieramy ziemniaki, nawet ryby przygotwałem
zasypianie 54 min, bo cholerna wiertarka (dzięki temu — nie wiertarce — nadrabiam palmy)
***
spanie do 14:20
w tym czasie wszystko się uwarzyło, jemy obiad etapami (ziemniaki z masłem i pietruszką, pieczona flądra, surówka z selera/jabłka/winogron/orzechów nerkowca/żurawin/z torebki), oglądaliśmy też muppetów
no i Mama dzisiaj wcześniej
ze względu na pogodę bez drugiego wyjścia
***
dziecko się wynudziło, ale Mama ogarnęła wszystko po obiedzie, było mycie i suszenie włosów jako atrakcja, zabrałem się za diabelnie twarde pigwy (to jednak tylko 1 kg, co oznacza, że w zeszłym roku to musiało być połowę tego), aż mię paluchy rozbolały od "szypułkowania" gniazd, jeden wciąż zdrętwiały
***
Mama robi wieczorne, tata kąpie się w pianie, potem nastawi, jak Mama będzie pracować
***
(Mama przeniosła pracowanie na następny dzień, tata nastawił, przyniósł słoja z piwni, zmył 3 naczynia, przejrzał net — konsekwencją tylko nowy Devendra
i o 22:30 był już tak śpiący, że poszedł w ślady Mamy)

John Saxon

6 października, czwartek

zatę Żono ma

ze zdwojoną mocą uderzyło mnie to, że tę wolną chwilę spędzam tam samo jak sobotnie przepołudnia, nic konstruktywnego, tylko uleganie nałogom i przyjemnościom
a wtedy wydawało mi się to martwą egzystencja
nieustającość powtórzeń
***
ponadto bez oszukiwania
nie ma tutaj nic wesołego
co prawda dzisiaj wieczorem, mimo że to ja robiłem wieczorne, to po stosunkowo krótkim czasie zaysypiania oraz Time Tunnel wyszedłem z pokoju przed 21 całkiem zadowolony
ale dzień cały był męką tumanowatym cwaniakiem, jakkolwiek to niespójnie brzmi
do rzeczy
***
pobudka o 6:30, Mama już poszła, noc spokojna, ale moje neurony tak się podnieciły zmianą planów sobotnich (związaną z pogodą i jej niebezpieczeństwami = rower i spacer po lesie odpadają), że nie spałem przez pierwsze 2 ha, a potem wciąż opracowywałem plan, pobudek mało, ale sen krótki
***
z rana tata pije herbatę, dziecko je parówkę, tata przegląda płyty do niekupienia, udaje się to przejść od czasu do czasu rysując kwiatka, są też gry przedsezonowe nba, w sumie podjarka
następnie długie śniadanie (w końcu nigdzie nam się nie spieszy), gdzie tata je za dwóch, bo dziecko prawie nic, ale przekonało się do czerwonej papryki
***
trzeba trochę zainicjować i poudawać, że się bawimy, przed wyjściem nie piję kawy, bo z wysikaniem herbaty mam nawet problemy
plan na dzisiaj (wymyślony, przepracowany w nocy minimum) był świetny, ale pogoda go zepsuła
***
(w tym 2016 roku wielu moich wykonawców nagrało płyty: Rogue Wave, Devendra, Autolux; niewiele wychodzi z tego zwycięsko)
***
ubieranie się, śmietnik, tram
to już normalka
trochę się wykosztowałem na te gruzińskie placki (przesmaczne), chleba jeszcze nie było, była za to ulewa i przemakająca nowa (śmietnikowa) kurtka p-poż
skoro nie było zaplanowanego placu zabaw, to poszedłem do domu, żeby chociaż trochę tlenu, dziecko odizolowane kondomem (foliakiem), trochę odleciało nudę i zblazowanie (ale jadło placki) (ten z mięsem prawdziwie wschodni, przypominał mi "litewskie" kołduny, które robiła Ciocia Mania na specjalnych imprezach u Wujka Gładka
to się już może nie zdarzyć w życiu)
(co mi przypomniało, że wraz z kinem Neptun w niebyt odeszły kina Helikon i Kameralne, niewielkie, ale zawsze wspomnienia)
***
wracaliśmy przez Hubala (wcześniej, w wyniku niedziałających wind i chlapania przez auta kląłem na czym świat stoi, a stoi na nędzy i chamstwie) i przez las, co mnie trochę przekonało, że z drzew bardzo wiele rzeczy spadło na ścieżki
***
jeszcze godzinka z kaszką i trzecią kupą, więc szybkie zasypianie i czas wolny, pełne 1,5 ha wolnego, które wykorzystałem (patrz początek) na opisanie planu na dwa najbliższe dni (popołudnia), przygotowałem sobie filmy, co w całości mnie baaaardzo uspokoiło, z liczbą filmów trochę przesadziłem, ale przecież nie będę czytał książek
***
Mama dzisiaj bardzo długo nie wracała, a dziecko negowało obiad (puree z pietruszką, mięso z flądry), ale wobec zagrożenia przebywania na podłodze siedziało dopóki tata nie skończył
nawet coś potem czytaliśmy
kiedy Mama wraca, ja mam wolne, w końcu ja nie muszę go nosić na rękach
dwa, a nawet trzy telefony załatwione, truskawkowe gorzkie przelane, mp3 zgrane, już właściwie czekam na wieczór, piszę te bezedury, wydobyty z zakamarków specjal, zaraz seans i spać
***
było bez senasu, zająłem się "sztuką": Vreen 4 z perkusją zrzuciłem na przynętę dla Endriusa, o 23 do snu


7 października, piątek

zatę Żono ma

spotkanie jak zwykle było dla mnie rozczarowujące i wróciły do mnie te płyty, których chciałem się pozbyć
aż mi dzisiaj zabrakło hobby, którymi miałem się zająć w czasie przedłużającej się drzemki, więc robię notatnik teraz, nie wieczorem, bo wieczorem mnie nie będzie
***
pobudek mało, więc niemal się wyspałem, tylko ta pobudka przed 7 mnie męczy, udało się wymęczyć do 7:30
herbata, nie ma płyt z dusty do kupienia, sly vinyl odsłuchałem podczas drzemki, nawet doczytałem nba, z brody już nie ma czego wyrywać, a że siwa, każdy mi to mówi
od rana nie żyjemy ze sobą najlepiej (to wylewanie herbaty!)
***
akurat dobrze trafiło po porannych zakupach (zapomniałem o sałacie i jajach i jogurcie
tzn. nie wiedziałem, że już go nie ma w domu), niemal godzinny spacer w deszczu, na nowym placyku koło kościoła, nowy Devendra bez wyrazu, bez hitów, bez perkusji
***
po spotkaniu i kawie drzemka, była chyba nawet przebudka, ale zaraz poszła dalej
w tym czasie przygotowałem cebulę i mięso (pół-kurczak pół-karkówka = dziwne zwierze)
a potem już było smażenie i zjedliśmy razem hambuksy, tzn. ja, bo dziecko jadło jeno zgrzane bułki, Mama wróciła szybko, bo dzisiaj bez banku, też zjadła dwa do oporu, w tym czasie zrobiłem sos prawie tzatziki
***
dziecko przed wieczorem zrobiło się PRZEOKROPNE
***
pakowanie, pełen zestaw z siatką i pończochą, jadę w deszczu (Wojt stwierdził, że to idealna pogoda do nagrywania takich smętów), a Wojt zabawia mnie smsami
ale byłem pierwszy! (z uwzględnieniem pitstopu)
Wojt był przygotowany i tekstowo i melodyjnie, więc 4 numery machnęliśmy od razu, niektóre z nich, te niewyraźne, od razu zyskały
na dokładkę ja męczyłem się ze swoimi 4 linijkami, ale wysiłek był wart zachodu = będzie miło
kaseta? czemu nie
***
prócz tego rozmawialiśmy o pokoleniu X, beztroskiej naszej młodości, skomercjalizowanej jego pracy (ale książki czyta) i życiu na "jakoś to będzie" obecnie przyjmującego formę "jakoś to nie będzie"
i w deszczu, przy pełnym spełnieniu i brzuchach pełnych piwa udaliśmy się do domów
opowiadam i późno idziemy spać


8 października, sobota

zatę Żono ma

rano oczywiście pobudka za szybko i niespecjalnie zdrowo, ale jakoś przeżyłem
Mama tym bardziej śpiąca, więc przez chwilę podgoniłem z opieką, zrobiłem omleciki w 4 częściach, bez kawy (bo sikanie), dzieci wybywają
ja dogotowuję już wykipiałe buraki, ubieram się ciepło i w trasę:
dwa rynki: jeden w Oliwie, drugi na Przymorzu, każdy związany z wakacyjnymi wspomnieniami, ten drugi wspaniały, prawie taki jak na zachodzie
cukiernia w Oliwie nieco rozczarowała, ale chleb do kebaba imponujący
jadę, czytam "Książki", zaznaczam
sprawdzone czy otwarte Osso, przeglądam, sycę oczy, a nawet kupiełem coś dla dużego i małego dziecka, swoje zrobię w tygodniu, za duży bagaż (Wielka Historia Sztuki z Arkadów)
następnie 13:40 w krewetce:
Don't Breathe (2016)
znakomita rozrywka, choć swoje kosztuje (25 zeta)
jadę do piwni, po drodze P&P, zakupy niemal ekskluzywne
ustawiam fotel, komp, siadam, piję, jem solone orzeszki, oglądam wspaniałe:
Magnum Force (1973)
i wyszło na to, że nie widzałem tegoż w czasach telewizyjnej młodości!
świetnie dźwięk na dużych kolumnach, nie ma efektu, że za głośno strzelają
wracam już w deszczu i trafiam do domu z opowieściami, dziecki też miały fajnie na wyjeździe
przypomniałem sobie, i włączyłem ostatnie 18 minut kopaniny, kiedy było 3-2 z Danią
no i wtedy już do snu, chyba dokończyłem film przed snem

living daylights
9 października, niedziela

zatę Żono ma

mimo że się nie wyspałem (późno spać po pijaku, o 3 w nocy chamy obok puszczały mego głośno disco, potem nie mogłem zasnąć, rano nieprzytomny, jak wpadło dziecko) mam dzisiaj pozytywne nastawienie do
***
czytanie książeczek, film dokumentalny o Kubie, zjedliśmy wspólne śniadanie, kawa, trochę ganiania po pokoju i ponad 1 ha na działce, gdzie grabiliśmy liście i było ogólnie przyjemnie
***
mam plany nagraniowe, kto wie, może dokupię jakiś mikrofon, coś trzeba robić z tym swoim hobby
którejś nocy (tej? następnej?) mój mózg tak się podjarał wymyślaniem okładek do nowych płyt, że znowu spałem połowę i nienajlepiej
***
jak oglądam San Francisco, to teraz wydaje mi się niepwiarygodne, że człowiek kiedyś tego dokonał, to był ktoś inny nie ja
***
no proszę, właśnie odkryłem genialny AMBIENT z Geographic North
Belong - October Language (2006)
niestety, już nie do kupienia
***
i jeszcze wspaniały space
Lyonnais - Want For Wish For Nowhere (2012)
***
przed południem byliśmy na przez chwilę słonecznej działce i grabieniu liści = to była świetna sprawa
następnie obiad, chyba jakiś składkowy (patrz poprzednie dni), a potem pojechaliśmy na zakupy do tesco, gdzie dziecko nam nie zdechło z nudów, Mama zadowolona z 3 piżamek, a Tata kupił flaszkę
***
jakoś przebujaliśmy do wieczora (bo nie pamiętam), a tam mieliśmy czas dla siebie na wszystkie zaplanowane przez Tatę rozrywki, łącznie z oglądaniem serialu przez Mamę
udane podsumowanie

LOUISIANA7-Marq Naquin and Ochxia Naquin
10 października, poniedziałek

zatę Żono ma

i w związku z tym niemal na pewno uciekł mi poniedziałek, gdyż nie pamiętam poszczególnych fragmentów dnia, raczej na pewno kupowałem mięso i robiłem je podczas drzemki (szybkowar, potem pocięcie na kawałeczki, podgrzanie tegoż w piekarniku razem z bułą i w ten sposób jedliśmy kebaby z ową bułą, co ją kupiłem w sobotę)
***
a racja, Mama wróciła na dłuższą chwilę, po czym wybyła na robienie nóg (dziecko zapamiętało), jak zrobiłem wieczorne normalnie, ale już zasypianie trwało godzinę, co mnie strasznie wkurwiło, byłem w sklepie po piwo, a potem przygotowałem pliki V4 dla E
***
już wiem, poszliśmy kawałek lasem, wyszliśmy koło górki i jeden plac zabaw na mokro, to wciąż jednak było trochę ruchu, choć ziąb kurwa (7-8 stopni)

LOUISIANA
11 października, wtorek

zatę Żono ma

dłuuuugi poranek z oglądaniem filmu
śniadanie nienajlepsze, potem powolne spędzanie czasu, o 10 do Oliwy, do cukierni, na kaczki oraz rybki w palmiarni = świetne przedpołudnie
1:20 spania
potem popsuło nam się podczas jedzenie obiadu (choć przygotowywanie sałaty było ok) (rozwalanie kaszy wszędzie), no i na koniec łapanie rurek fermentacyjnych
***
i Mama zrobiła mi wspaniały prezent na popołudnie (zastępstwo Babci)
najpierw aquapark
gdzie bawiłem się tak szczęnięco, jak od niepamiętnych czasów, nwet niechcący przejechałem się niebieską rurą, a później to już te spokojniejsze rozrywki (dzika rzeka itp.) = wspaniałe przeżycie
do tego wieczorna kolacja w restaurancie i na deser ciasto/torcik, co już było za dużo i rozwaliło nam brzuchy :D
wspaniale!
dziękuję Mamo!
***
do snu o 22 niemal, bo było jeszcze mycie po opróżnianiu żołądka, oraz ta fatalna kopanina Polska-Armenia 2-1


12 października, środa

zatę Żono ma

podjarałem się, że są 2 płyty Pontiak (reissue), nawet niedrogo i to z Polski, ale w sumie nie ma pilnej potrzeby
***
dzisiaj w nocy pobudki co godzina, ale znowu dłuuuugi poranek z oglądaniem filmu
ponieważ grzebaliśmy się (długie śniadanie, sporo zjedzone), wyszliśmy o 10:30, więc tylko Wrzeszcz z placem zabaw miast morze w Jelitkowie, też było nieźle
***
wracamy na kaszkę i drzemkę
***
plany popołudniowe mam proste: obiad, przeczekać na Mamę, a wieczorem muszę w końcu obejrzeć jakiś film!
***
to był chyba ten dzień z zapiekanką z makaronem
a nie, to robiłem w piątek, więc nie wiem
zmarzłem na spacerze, ale miło wspominam, zaś wieczoru sobie w ogóle nie przypominam

rs-tr555
13 października, czwartek

zatę Żono ma

wyjazd do E.
***
była taka jedna noc, kiedy dziecko budziło się niemal co godzinę, koszmarne to było, ale nie wpłynęło jakoś na dzień
***
za to dzisiaj była taka z ponad godzinną przerwą w spaniu, i przespaliśmy resztę poranka, aż do 8:17, w związku z czym było za późno by się wybrać o czasie na wyprawę, pociągi pouciekały
a jak już się zebrałem, to poszedłem wózkiem i było za wcześnie
i jak pojechaliśmy do Wrzeszcza, bym tam wsiąść w kolejkę, to tamta już odjechała, więc znowu czekamy
niemniej, na Jasieniu wygodny bus i już E. na przystanku
***
dziecko nie czuło się oswojone, więc miast zabraniać mu dotykać kabli, musiałem go jakoś zajmować, przeżyliśmy, a E. zgrywał pliki, podjadłem ciasteczek, a potem pojechaliśmy busem na wro
a to już było późno, więc drzemka zaczęła się o 14, zasypianie w innym miejscu trochę trwało
***
w tym czasie odpaliłem sobie lapsa, którego miałem ze sobą na całej wycieczce, zgrałem film
Our Man in Jamaica (A 001, operazione Giamaica) (1965)
w którym drugą rolę "gra" Brad Harris, a główny jest nie do końca wystrzałowy i mało przekonujący (Larry Pennell), taki z umięśnionych
***
wróciła Babcia, wrócił Dziadek, wróciła Mama i wtedy, po 16 wybraliśmy się do pizzerii "Oliwa do ognia", miejsca mało, ale pizza szybko, człowiek się nie najadł za bardzo tym cieniutkim cieście jak podpłomyk, ale dopełnił piwem i w sumie spacer też był udany
***
wracamy, wieczorne, Mama kąpie, Tata zasypia
oglądaliśmy Cohenów?


14 października, piątek

zatę Żono ma

wyjście do lekarza
no i nagrywanie w Wojtem
***
zapiekanka z makaronem oraz przygotowanie piersi z kurczaka na jutro — ledwo zmieściłem się w drzemce
***
Mama wraca, tata się wybiera, odpowiednio wcześniej, bo musiałem jeszcze kupić piwo na jutro
Wojtas był świetnie przygotowany i wypełniliśmy plan, "nagraliśmy" basy (tzn. Wojtas), wszystko ładnie pasuje, myśmy załatwili browary i siup do domu
Mama jeszcze chwilowo nie śpi, a ja chyba nic nie oglądałem do snu




Brak komentarzy: