poniedziałek, 29 listopada 2010

Day of the Triffids

piątek, 26 listopada
Ej, słuchałem Toro Y Moi — Causers of This (2010) już drugi raz. No taki mikstape jak dla mnie. Walić niuanse. W sumie dobrze, że nie zdążyliśmy na "koncert" (?) w BCN, bo byśmy się nacięli, choć cena nie była zaporowa (15 ełr). I jak na złość kolejne mistrzostwo świata sobie zapodałem: Twin Shadow Forget (2010). Gdzie ja wyczytałem takie typy?
***
Ależ dzisiaj mam dzień: Woman Public Strain (2010) wczesne rzężenie Sonic Youth tylko bez melodii i bardziej transową motoryką. Chyba wrócę do Jamiroquaia.
***
Było nieźle, nieźle. Mocniejsza walka, bezpośrednia rywalizacja punktowa (3 drużyny po 4) (szkoda, że do 10 koszy - zbyt długie leżakowanie na ławce), ambicja, mnóstwo przestrzelonych rzutów. W związku z całością, nie każdy oddał ich po 40. 5/20 (w tym 3 zablokowane), 4 przechwyty, 7 strat, 5 zb. (3 w ataku). Mocarnie było, daliśmy kopa, choć teoretycznie staliśmy na przegranej pozycji.
***
Machete (2010) w sumie lepiej niż ostatnio, señor Rodriguez.



sobota/niedziela, 27/28 listopada
Gdyby nie nocne wymyślanie (nietypowo), to miałbym poczucie zmarnowanego weekendu. Szczęśliwie wymyśliłem 4 melodie (co ciekawe, dwie miałem już nagrane wcześniej zapomniałem o tym) i dopisałem 2 teksty do JZTZ 2. Pościelowe popierduchy, ale będzie w klimacie.
***
6 razy w eurobiznes, "Starcie Tytanów" i 3 średnie pizze w telepizzy. Te ostatnie dużo i dobrze. Godziwa promocja. Nawet przenikliwe zimno w niedzielę nie pozwoliło cieszyć się początkiem naszej niekalendarzowej zimy. Śnieżek, śnieżek.
***
Day of the Triffids (1962) z serii "wcale nie taki najgorszy". Może scenografia i naiwność filmu nie były jego mocnymi atutami. W tym kontekście "Dr. No" (1962) jest ekstra nowoczesnym obrazem.

ps. nie mogłem znaleźć zdjęcia Connery'ego w takiej czapeczce. Bo podobne to było. Ot, małe zboczenie. Wkładasz czapeczkę i już jesteś maryzian.

Brak komentarzy: