wtorek, 16 grudnia 2008

34

no to wigilia 34 urodzin w dwójnasób udana (udanie połączyła się z tzw. wigilią firmową), poużywaliśmy sobie, oj poużywaliśmy, na tyle, że swoje urodziny musiałem bardzo oszczędzać żołądek, że o patrzeniu na piwo (a tym bardziej wino!) mowy być nie mogło
w sumie i tak miałem lepiej, bo opróżniwszy się stosownie szedłem spać niemal na czczo i tylko z rana mnie czaszka rypała, zaś Skarbie cały dzień przeleżało w łóżku, ewentualnie udając się na gwałtowne wycieczki do łazienki

ja po bożemu zaliczyłem rano masarnię, bankomat, śniadanie tradycyjne, przygotowałem z biodrówek i szynki danie jednogarnkowe na tydzień (w procesie produkcyjnym na pierwszym etapie mieliśmy coś w rodzaju rosołu — bo nie z kury — więc raczyliśmy się nim przed obiadem), resztę dnia zmarnowałem na heroes (nie miałem melodii do muzyki, odpoczynek uszom się przyda), ale przynajmniej wymyśliłem okładkę dla Wojtka

mam już pomysły realizacyjne na "słellę", o ile wszystko się sprawi, w poniedziałek ją odbiorę

przegląd tygodnia: o zeszłej sobocie wszyscy chcemy zapomnieć, powiem ku pamięci jedno słowo "yukatan"; niedziela bez zmian, zdaje się oglądaliśmy film "the Onion" — stąd we wcześniejszej notatce ujawniłem moją fascynację zwrotem "Steven Segal is COCKPUNCHER"; film całkiem odjechany, konotacje z Monty Pythonem jak najbardziej na miejscu; całkiem przebojowy zestaw skeczów, jak na amerykanów to wyjątkowo dowcipne i satyryczne ujęcie amerykańskiego stylu życia oraz mediów — niektóre szokujące, ale ogólnie w kwestii przełamywania tabu zdrowe

zaliczyłem dokument o Ronie Jeremym, którego clue było dla mnie, że facet z najbardziej znanym fiutem na ziemi ma niespełnione marzenie, żeby być aktorem w normalnych filmach; kto by pomyślał, gość wydymał takie laski, jakie przeciętny facet może tylko pooglądać na filmach (i to w jakich ilościach!), a czuje się artystycznie niespełniony, bo nikt nie dostrzega jego talentu aktorskiego, takie rzeczy

w poniedziałek robiłem przegląd plików cakewalka, wtorek próba — w miarę udana, w środę nawet nie oglądałem ligi mistrzów (trudno mi uwierzyć, że w tym roku tak bardzo mnie to nie interesuje); w czwartek słuchaliśmy z Wojtasem nagrań w aucie (dzie? w aucie!) — troszkę się podłamałem brakiem sopranów, ale na sprzęcie Michała całość brzmiała jak kryształ — oczywiście nie licząc ogólnego wieśniactwa realizacji i niedającej się zamaskować garażowości (to zastanawiające, że koleś, który od iluś tam lat bawi się muzyką nie chce zrozumieć, że bez studia ani rusz — mówię o sobie); ALE Wojtkowi się podoba, piosenki mają dobre melodie, więc jesteśmy dobrej myśli

wobec takich doświadczeń z odsłuchami, wcale nie jestem przekonany, że chcę kupić aktywne monitory studyjne - ponieważ zdaje się (jak to jest w przypadku kolumn Endriusa i Michała), że bardzo dobrze słyszany dźwięk "oszukuje" podczas pracy i może się okazać, że po przeniesieniu materiału na "zwyczajny" sprzęt, będzie wyraźna strata jakości i "słyszalności"; czyli moja teoria mówi, że jeżeli się napocę i zdołam wycisnąć wszystko czego niezbędnie potrzebuję na moich głuchych, basujących kolumnach — to na lepszym sprzęcie tym bardziej będzie lepiej grać

podsumowań urodzinowych nie będzie, bo mam w dupie: głowa nie boli, zęby leczone regularnie, poważnych problemów ze zdrowiem brak, związek satysfakcjonujący i szczęśliwy, praca blisko, hobby i zajęć będę miał aż do emerytury, a więc hulaj dusza, piekła nie ma!

Brak komentarzy: