29 grudnia 2008, prawie koniec roku
jest relaksująco
przyjdźta do pracy w przerwie międzyświątecznej i puśćta se "Lalo Schifrin — Samba para Dos" (1963)
wigilia taka nie była, wstałem w takim nastroju, że ni chuja, ani bombek, ani choinki mogło nie być; we wtorek poprzedniego dnia kupiliśmy co prawda choinkę (Skarbie stargowało na 25 zeta) i karpia, którego ubilim tasaczkiem (krew mnie aż trysła na czoło ładnie)
zabrałem się za szczotkowanie dywanu, to mi trochę przeszło, tyle dobrego z tej wigilii, że zapuściłem trzy zestawy i przeniosłem je na kasetę (m.in. miks muzy Barry'ego z wczesnych bondów) — będzie czego słuchać na uszy
ogólnie w święta trochę przynudziło, ale nawet nie na tyle, żebyśmy szukali rozrywki w oglądaniu filmów na kompie; Skarbie zrobiło pysznego karpia po chińsku, pierwszego dnia kurczak na puszce od piwa, drugiego lazania ze szpinakiem (mięso też, rzecz jasna); matula przeziębiona, ale podejrzewam, że jej niemrawość nie wynikała tylko z choroby, tylko z ogólnego stylu bycia — po prostu siedzi (to chyba już tak do końca będzie)
w pierwszy dzień świąt bujnęliśmy się piechotą na Kowale do Drabentów, Karolina pokazywała hasła z kalamburów, piliśmy porto z biedronki — było przyjemnie; na drugi dzień zrobiliśmy tradycyjną przechadzkę na Orunię Dolną - kolejnych domów ubyło; teraz jeszcze bardziej wygląda to na rupieciarnię, a mi się później ponownie śniła stara chałupa i piwnica starego Węsierskiego, który w swojej piwnicy miał mały warsztat i często tam przesiadywał - to dawno musiało być, bo stary Węsierski nie żyje od czasów mojej podstawówki
w sobotę (27.12) wypad po kapustę kiszoną (choć w lodówce mamy jeszcze obiadów na 3 dni), gazetę tv (no dobra, z dodatkiem kulturalnym) i leżakowanie - zrobiłem jedną robótkę pracowniczą, oraz obcykałem bas do "malkmusa-ska" — prawdopodobnie zostawię go w wersji z karty (choć przester z pieca brzmi niezwykle oryginalnie — pewnie dla wielu byłby trudny do uzyskania; ale sporo zamula)
jeszcze w piątek oglądaliśmy "Powrót Jedi" - Skarbie odpadło, a ja jeszcze obejrzałem "wielki mecz" Gortata — ok, statystyki robią swoje, ale trzeba uczciwie przyznać, że jest trochę drewniany, może nie tak bardzo jak Scalabrine (vide Celtics), ale do Biedrinsa już dużo mu brakuje — widać, że Liwtin (bodaj) porusza się sprawniej, bardziej gibko, ponadto posiada zestaw zagrań wybitnych z umiejętnością improwizacji, ogólnie ma więcej drygu do piłki; więc kibicujmy Gortatowi, ale nie oczekujmy zbyt wiele
jakim jesteś smerfem? — to taka zabawa z pamiętników dla piewrszych klas podstawówkimy zagraliśmy w gwiezdne wojny: Skarbie — Hanem Solo, ja żółtym blaszakiem — może nie dlatego, że zna 6 milionów języków (bo ja radzę sobie tylko z dwoma = 1 + 0,5 + 0,5), ale raczej odpowiada mi jego istota; scena z filmu, jak dwa roboty pukają do metalowych odrzwi na pustyni, po małym stukaniu nic się nie dzieje, wobec czego C-3PO mówi: "dobra, nikogo nie ma, wracamy"
w sobotę oglądaliśmy już "normalny" film "Angielska robota" — sensacyjny kryminał o historyjce z lat 70, co jak co, ale Angole umią robić kryminały, szczególnie jak gra w nich Jason Statham — było fajniez nowym filmem Nicolasa Cage'a ("ostatnie zlecenie" — Bangkok coś tam) już nie byo fajnie, ogólnie mało wiarygodnie, a nawet nużąco pod koniec, o bzdetach z narracji nie ma co wspominać, za to zaczęliśmy oglądać jakiś drastyczny obraz w formacie dramatu obyczajowego, którego fabuła z początku wydaje się mocna (Val Kilmer gra złego — swoją drogą, jakoś tak zniknął z szerokiego świata naszych kolorowych czasopism)
jeszcze zacząłem sobie oglądać mecz Celtics-Utah, momentami grali porywająco, ale Jazz (Sloan już taki siwiuuuutkiiii) to nie jakieś parówki, trzymają bliski dystans
odsłuchuję melodie z "Indiany Jonesa", John Williams za temat ma bardzo dobrze, ale reszta to raczej ilustracyjne wypełniacze na orkiestrę, bez obrazu ciężko się tego słucha

zlaliśmy wino aroniowe "light" (niewyciskane), ma bardzo oryginalny smak, zawiera nieco mniej "taniny" (że się tak wyrażę), jest mniej intensywne, ale bardzo przyjemne, w dodatku jeszcze sobie bąbelkowało, podczas gotowania też, dobre i na ciepło i na zimno!





















i jeszcze statystyka













