piątek, 26 lipca 2013

Odcinek z "bo odwołam"

6 lipca, sobota

My drogi i Miłościwie Nam Panująca bawimy się na ostatnim dniu openera.

Ta dam i fanfary i pidźnsz!


Tradycyjne otwarcie, potem grał jakiś wieśniak, słyszeliśmy go ze strefy gastro. Obejrzeliśmy kilka nudnych piosenek QUEENS OF LIONS, ludzie walili na to tłumnie. A my poszliśmy zarezerwować sobie dobre miejsca na DEVENDRĘ. Warto było. Skromnie wizualnie, muzycznie rewelacyjnie, chłopak się potem rozszalał, robił miny, gesty i odgłosy. Zespół zagrał bardzo dobrze. Zabrzmiały "przeboje" oraz prawie cała nowa płyta. Było dużo basów, niewiele sopranów, lata 70, bossanova, był najbardziej ekscytujący riff z jego twórczości, naprawdę dojrzał w porównaniu ze smętnym występem z Malty. Najdłużej fetowany wykonawca przez prawdziwych psychofanów, przynajmniej jakieś 5 min, ale bisów prawie nigdzie nie było.


Na końcu widzieliśmy trochę Lao Che, a na zakońCHEnie było UL/KR w namiociku oraz "no chodźmy na piwo k...".
Acha, no i jeszcze jakiś cham się wepchał w kolejkę po hamburgera. A hamburgera to był chyba kulinarny przebój tego roku.
A Przem chwalił węgierskie ciastka.
Kolejny powrót o świcie, a ptaki już śpiewają.


7 lipca, niedziela

Odcinek z diabelskim młynem i Barbadoską

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wybieramy się jeszcze nań, bo skoro w cenie, poza tym miały być tańce i zabawa.


A tymczasem guzik — kto wie, co myśmy tam wyrabiali w ciągu połowy dnia — bo ona się spóźniła godzinę, nie było ciepło, impreza już wyglądała na zakończoną (tak smętnie i opustoszale trochę), dobrze, że chociaż ten cyrk zaliczyliśmy. I do domu. Odpoczywać. Niektórzy mogą w pracy. Inni nie. Strasznie byłem zmęczony tym weekendem, a Przema to nawet nogi bolały jeszcze w środę.





Brak komentarzy: