wtorek, 10 marca 2009

marzec figlarzec

niedziela 8 marca
eee, gdzie to myśmy byli... dzisiaj machnęliśmy domową pizzę, ciasto wyszło trochę twarde, ale Skarbie sprawnie butelką rozwałkowało na cienko, wobec czego samo pieczenie wymagało kwadransa i pizza wyszła chuda, pełna dodatków i smaczna (oliwki, kapary, kiełbasa i ser)

zadziwiające, że bodaj w brytyjskiej edycji "tańca z gwiazdami" w przerwach występują na żywo zespoły, właśnie grała i śpiewała Avril Lavigne, zdaje sie, że urosły jej piersi i wygląda jeszcze atrakcyjniej, szczególnie kuszące wrażenie sprawiają mocno zarysowane górne kły

dzisiaj niewiele atrakcji, bo wziąłem ze sobą robotę - na szczęście własne sprawy mam poukładane: wczoraj ułożyłem pliki do 4 numerów In The Name Of Name (późno wczoraj wstałem) (nie są całkiem długie, jak zapowiadałem 4 x 10 min; raczej 7, 6, 5 minut — ale będzie okazja je wydłużyć), zapakowałem na pena, jestem przygotowany na jutrzejsze przekazanie płyt
***
w sobotę dokończyliśmy "Słodkiego drania", potem oglądaliśmy "Strzały na Broadwayu" — szalenie śmieszne i podobało mi się na tyle, że mogę go zaliczyć do kategorii "jeszcze raz"; zabawnie rozpisane role z oczywistą mistrzowską postacią Cheecha

akurat oglądam jakieś zawody lekkoatletyczne w Turynie (Majewski złoto w pchnieciu kulą), wczoraj widziałem jak Panathinaikos Wawrzyniaka w kilka minut wpakował 3 bramki Larissie Żurawskiego, który był niewidoczny (bądź jak kto woli — niewidzialny)

zaskakująco dobrze (bo nieznany) zaprezentował się brytyjski film "Zgon na pogrzebie", kameralna czarna komedia, której akcja dzieje się w jednym budynku podczas ceremonii pogrzebowej — odważny, zabawny, z dobrymi pomysłami, dobrymi rolami — zawodowa rozrywka

w piątek trafił nam się podwójny dodatek do dziennika (stąd wrażenie, że był taki gruby) — bez rewelacji (co prawda jest Nabokov, ale "Lolity" nic nie przebije), więc spokojnie chcę doczytać do teksty o grze "Empire: Total War" — takie mnie zawsze kręcą, choć oprócz napoczęcia "Europa Universalis" i "Kozaków" raczej nie spodziewałbym się, że uzależnię się w jakiś głębszy sposób

tydzień był ciężki, urlopu nie chcą podpisać, lepszy się nie zapowiada, więc nie ma się co ekscytować

w piątek w nocy miałem pomysł na tekst o "Machu Picchu" (jak to się pisze?!), GUPI, ale śmieszny i po angielsku czy hiszpańsku będzie dobrze brzmiał

książka o Wrocławiu skończyła się znienacka i zrobiło mi się smutno

Brak komentarzy: