zaliczyliśmy fantastyczną wyprawę do parku (zima, jak za czasów dzieciństwa) i kilka dupozjazdów — dopóki worki nie popękały
w niedzielę szalała zadymka, ja walczyłem z przeziębieniem, napocząłem druk płyt Wojt (a propos, właśnie urodziła mu się córka); pociągnąłem dalej historię Wrocławiawieczorem obejrzeliśmy połowę filmu o Peru, potem zaś przyszłego zdobywcę oskarów — "Slumdog"
w poniedziałek rano odwilż — i to było niejakim powodem do żalu nad śniegiem, który się roztapia — szkoda — taki nastrój dziecięcy
***
właściwie wiem dlaczego nie lubię chodzić do pracy w poniedziałek — po weekendzie pełnym własnych osiągnięć i spowolnionego trybu życia, kiedy człowiek może sobie marnotrawić czas dowolnie - jestem jakiś "rozbity psychicznie" i nie mogę się pozbierać, żeby wrócić na "właściwy" tor, a w pracy zajęć mnóstwo i nie wiadomo, za który ogonek chwycić — nadmiar zadań szkodzi, wywołuje pewne uczucie napięcia i niejakie poczucie winy (bezsensowne!), że czegoś jeszcze się nie zrobiło
***
wieczorem projekt plakatu na występ w gazeta-rock-cafe, a później druga część filmu o Peru oraz fragment wykładu Richarda Dawkinsa; do snu nawet "Zabójczy widok" wydawał mi się mniej kiczowaty niż ostatnio — może dlatego, że nie dociągnąłem do końcówki z fotomontażem na Golden Gate

wtorek (24.02) próba, pod koniec zawsze chce mi się spać, mamy 20 numerów — za dużo na występ z supportem
teoretycznie "śledzik", ale jak zauważył jurek, wobec postępującej sekularyzacji społeczeństwa nie ma to większego znaczenia — karnawał trwa obecnie cały rok — on wyraził z tego powodu żal
***
Tea Leoni — "Koniec Hollywood" Allena
































